Zgierska scena muzyczna! Róbmy swoje!
Andźka, Pegzula, Matka, Trzydziesty Dziewiąty – to tylko kilka przezwisk, z których znana jest Anna Paszkowska. Niezwykle towarzyska, lubiana, utalentowana wokalistka i aktorka w rozmowie z Witkiem Świątczakiem opowiada o nieprzemijającej pasji związanej ze sceną.
Twoje artystyczna działalność rozpoczęła się od teatru. To była Orfa?
Ponieważ nie dostałam się do szkoły teatralnej w Łodzi, obraziłam się na cały świat. Mówiłam: „Nie? To nie!”. Jednak nie odpuściłam marzeń. Moim nauczycielem był w Ekonomiku prof. Marek Siedlecki, który działał w teatrze Orfa od początku, od samego założenia. I to on wyczuł, że drzemie we mnie potencjał artystyczny i wciągnął mnie do grupy.
Teatr prowadził Marian Glinkowski?
Tak, całe życie był kierownikiem teatru. Mówiło się, że Marian to Orfa i Orfa to Marian. Wszystko trzymał w garści. Pisał scenariusze, reżyserował, starał się nas promować w wielu miejscach. Po jego śmierci, mimo iż próbowałyśmy utrzymać grupę, to niestety nie potrafiłyśmy. Zespół zakończył działalność, ale nadal odczuwamy jego brak.
Premiery teatru Orfa były świętem kultury w naszym mieście, a w spektaklach bardzo częstym elementem były najróżniejsze, śpiewane przez aktorki, piosenki. Czy to wtedy zaczęło się twoje śpiewanie?
Na początku, kiedy przyszłam do teatru, pierwsze skrzypce grała Grażyna Spanowska, która śpiewała, a ja jej bardzo zazdrościłam. Miałam całkiem inne miejsce w teatrze – byłam królewną, która spać nie chciała. To była główna, niezapomniana rola. Na początku lat 80., w stanie wojennym, nie mogliśmy w zasadzie grać niczego innego, tylko spektakle dla dzieci. Ten powstał na podstawie bajki Jerzego Harasymowicza. To była ulubiona postać wszystkich zgierskich zakładach – tam głównie występowaliśmy.
Teatr Orfa miał siedzibę tam, gdzie teraz mieści się Młodzieżowy Dom Kultury, ale potem, w latach 80. przeniósł się do Miejskiego Ośrodka Kultury.
To właśnie tutaj zaczął się czas, kiedy spełniałam marzenia o śpiewaniu. Głównie przy realizacji wieczorów kabaretowych, w których zresztą i ty miałeś okazję występować.
Tak, Marian Glinkowski poprosił mnie o współpracę. Oprócz wieczorów kabaretowych realizowaliśmy wspólnie koncerty upamiętniające postać Jana Pawła II: w kościołach, ale i w hali sportowej. To były duże przedstawienia. A twoje śpiewanie w pewnym momencie stało się indywidualne…
Muszę tu wspomnieć również o mojej Lutni, bo w podobnym czasie zaczęłam śpiewać w chórze, co mi bardzo pomogło. Dodatkowo uczęszczałam na lekcje do profesor Teresy Sieczko w Łodzi. Dzięki temu nabrałam odwagi, by przygotować się do indywidualnych występów. Od zawsze lubiłam stare piosenki, w moim domu rodzice śpiewali, ja znałam teksty. Te piosenki siedziały we mnie. Namawiałam dziewczyny z Lutni do zrobienia programu artystycznego z takim repertuarem, ale chyba nie było w nich aż takiego dużego zapału jak we mnie. Ostatecznie sama się wzięłam do pracy…
Ale nie do końca, miałaś przy boku Jana Muchę
Oczywiście. Świetnie się złożyło, że Jan również został zaangażowany przez Mariana do grania podczas wieczorów kabaretowych. Dobrze nam się współpracowało i efektem tego było kilka recitali. Przez pewien czas współpracowałam też z Moniką Janiszewską, która mi akompaniowała. Wszystkie recitale cieszyły się powodzeniem wśród zgierzan. Były to m.in. „Jak pan mógł, czyli… kobieta zmienną jest”, „Powróćmy jak za dawnych lat”, piosenki Hanki Ordonówny, Agnieszki Osieckiej… Teraz mam zamiar przygotować zestaw dowcipnych piosenek, bo widzę, że takich oczekuje publiczność.
Faktycznie! Najlepsza zabawa jest przy „Brzydkiej Kryśce” Jana Kaczmarka. Cytując innego popularnego autora, powiem: Róbmy swoje! Życzę ci owocnej pracy i powodzenia. Widzimy się na kolejnych koncertach.
Wysłuchała Magdalena Ziemiańska
Zostaw komentarz