„Chcę zrobić jak najlepszą robotę” wywiad z trenerem Piotrem Szarpakiem
Z Widzewem Łódź wywalczył dwa mistrzostwa Polski i awans do Ligi Mistrzów. Kibice do dziś pamiętają jego bramkę strzeloną Legii Warszawa w samej końcówce spotkania. W rundzie rewanżowej seniorski zespół Boruty Zgierz poprowadzi Piotr Szarpak. Rozmawiamy o chlubnej historii i planach na przyszłość.
Spotykamy się na pierwszym treningu Piotra Szarpaka w Borucie. Jak pan trafił do Zgierza?
To naturalna kolejność rzeczy, jeden trener odchodzi, drugi przychodzi na jego miejsce. Radosław Koźlik (dotychczasowy szkoleniowiec MKP Boruta – przyp. red) rozpoczął pracę w Sokole Aleksandrów, w tym samym czasie zadzwonił do mnie prezes zgierskiego klubu. Porozmawialiśmy, nasze postrzeganie spraw szło w jednym kierunku, więc dziś jestem w Borucie. Szybka decyzja, krótki temat.
Nazwa Boruta nie była dla trenera anonimowa?
Ależ skąd! Miałem i mam wielu kolegów, którzy tu grali. Na przykład Robert Augustowski, Jacek Kozłowski, Darek Matusiak, trener Marek Woziński. Pewnie też i wielu innych, których nie wymieniłem. Moi koledzy grali w tych czasach, gdy Boruta był tak wysoko w II lidze (początek lat 90. – przyp. red). Część z nich przeszła potem do Widzewa. Boruta to dobrze znany klub wszystkim kibicom z regionu.
Obecny zespół świetnie rozpoczął rozgrywki, przez pierwszych dziesięć kolejek nie przegrał meczu. Potem jednak pojawiły się wahania formy i teraz zajmuje siódme miejsce w IV lidze.
Drużyna miała chyba trochę problemów z kontuzjami. W piłce nożnej, ogólnie w sporcie, jest to rzecz niestety powszechna. Poza tym w pierwszych kolejkach przeciwnicy nie byli tak wymagający, jak w kolejnych meczach. Natomiast runda rewanżowa będzie zgoła odmienna. Każdy trener, każdy piłkarz i każdy kibic to wie. Nawierzchnie boisk po zimie będą w innym stanie, stawka spotkań też będzie poważniejsza. Nie będzie łatwo. Na razie jestem na pierwszych zajęciach w Zgierzu. Z pewnością nie będę tu robił rewolucji, niczego nie będę przewracał.
Porozmawiajmy o trenerze. Rocznik 1971, urodzony w Łodzi, tam też zaczyna pan grać w lokalnych klubach…
Duża w tym rola przypadku, że tak się to potoczyło. Przez długi czas moi rówieśnicy byli bardziej rozwinięci ode mnie, w ich grupie nie byłem harpaganem. Ale w końcu i ja skorzystałem ze swojej szansy. Zaczynałem w Chojeńskim Klubie Sportowym, następnie trafiłem do młodzieżowej drużyny Widzewa. W pewnym momencie klub nie sprowadził doświadczonych zawodników, co planował, bo ktoś nie przyjechał na testy, kogoś innego nie puszczono w zimie. I wtedy sięgnięto po młodych piłkarzy. Po pierwszym obozie Widzew podpisał ze mną kontrakt. Zrobił to legendarny prezes Ludwik Sobolewski. Skoro po dwunastu dniach obozu zdecydowali się na taki krok, musiałem nieźle wypaść.
Wszyscy kojarzą trenera z tytułami mistrzowskimi, ale początki nie były tak piękne. Widzew, do którego pan trafił, spadł wtedy z I ligi.
I nikt się tego spadku nie spodziewał. Ja w pierwszym sezonie grałem może epizody, ale Widzew miał wtedy niezły skład. Po zimowym okresie przygotowawczym w Spale czuliśmy się silni. Ale cóż, „piłka nożna taka gra, jednemu zabierze, drugiemu da”. Ważne, że zaraz po spadku przyszło odrodzenie, pojawili się nowi piłkarze. Już jako beniaminek zajęliśmy wysokie miejsce. A potem przyszły dalsze sukcesy. Jeśli jest grupa ludzi, która dobrze ze sobą funkcjonuje, potrafi grać w piłkę, to można sięgać po najwyższe cele.
Sezon 1995/96 przyniósł Widzewowi pierwsze mistrzostwo po wielu latach przerwy. W najważniejszym meczu wygraliście w Warszawie z Legią 2:1, a trener zdobył decydującego gola w 81. minucie. Podobno twierdzi pan, że kolega z drużyny Rafał Siadaczka wcale nie chciał w tamtej sytuacji podawać.
Tak sobie dogadywaliśmy (śmiech). Ja go pytałem, czy podawał, on się śmiał, że strzelał, tylko piłka mu zeszła. Zdobycie dwóch mistrzostw Polski, jeszcze po takich meczach z Legią, to na pewno niezapomniane przeżycie. Zawsze jednak powtarzam, że było wielu lepszych zawodników, którzy nie mieli tyle szczęścia. Nie dostali się w tamtym czasie do Widzewa czy Legii. Mnie się udało, ale nie chcę wciąż do tego wracać. Żyję dniem teraźniejszym. Teraz jestem w Borucie Zgierz i chcę zrobić jak najlepszą robotę. Czy to wyjdzie? Ciężko powiedzieć. Nie chcę nawet spekulować, o jakie miejsce będziemy walczyć. Dla mnie liczy się tu i teraz. Jestem dziś na pierwszym treningu w Zgierzu i tylko na tym się skupiam.
Myślę, że dla piłkarzy nie będzie obojętne, że trenuje ich osoba, która występowała w Lidze Mistrzów.
Ja podchodzę do tego inaczej, zawodnik zawodnikiem, a trener trenerem. Inne role, inne funkcje. Tutaj człowiek musi zaplanować wszystko od A do Z, współpracować z całym sztabem, z poszczególnymi zawodnikami. Życie piłkarza jest pod tym względem bardziej swobodne, mniej obowiązków człowiek miał na głowie. Trenował i wykonywał zalecenia szkoleniowca, bo ufał mu w stu procentach. Mam nadzieję, że teraz ci chłopcy zaufają mnie i przyniesie to dobre efekty.
Rozmawiał Jakub Niedziela
Zostaw komentarz