Głos jak fundament
W tym miesiącu przedstawimy młodszą historię zgierskiego rocka. Działa się ona bowiem w latach dwutysięcznych, a jej bohaterką jest Julia Szwajcer. Wokalistka i trenerka śpiewu, ale także kompozytorka i autorka tekstów, opowiada w rozmowie z Witkiem Świątczakiem o tym, jak rockowa muzyka wpłynęła na jej życie i pracę.
Moje rozmowy zaczynam zwykle od zapytania każdego z interlokutorów o początki przygody muzycznej. W twoim przypadku mam wrażenie, że to czasy przedszkola.
Śmiało mogę się z tym zgodzić. Śpiewałam od dzieciństwa, bo obracałam się w rodzinnym świecie artystycznym. Mój dziadek Henryk Szwajcer był aktorem, konferansjerem i kompozytorem. Dzięki niemu i jego córce Małgosi zajęłam się muzyką i śpiewaniem. Panie w przedszkolu usłyszały, że śpiewam czysto i słyszę, więc zaczęły wysyłać mnie na konkursy, na których zdobywałam pierwsze nagrody.
Właśnie sobie uzmysłowiłem, że ty byłaś w przedszkolu, a ja z twoim dziadkiem występowałem w estradzie… Nie dziw się, że mówię o tobie „mokowskie dziecko”.
Ale to prawda. W MOK-u w wieku 12 lat zapisałam się do studia wokalnego, gdzie się uczyłam i występowałam przy różnych okazjach. Dwa lata później zareagowałam na ogłoszenie, w którym tutejszy zespół rockowy poszukiwał wokalistki. Nie do końca pasował im mój głos, mówili, że jest „taki biały”. Nie dostałam się, przez co miałam chwilowego doła, ale niedługo później podobne poszukiwania prowadził zespół Credo, który owszem, przyjął mnie do składu, ale z zastrzeżeniem, że muszę pisać teksty. To były raczej wiersze skrzywdzonej nastolatki – miałam wtedy 14 lat! Miałam je spisane w zeszycie. Pamiętam pierwszy, który nosił tytuł „Agonia” – pisałam go na lekcji religii (śmiech).
Ważne, ze zespół Credo uznał twój głos za czarny…
Tak! Tak się zaczęła przygoda z pisaniem, graniem i wyrażaniem siebie. Byłam zbuntowana, chodziłam w glanach, nosiłam czarne ciuchy. Później nasz zespół ewoluował. Następowały zmiany w składzie. Doszła do nas Alicja Grzelak – moja przyjaciółka, niezwykle uzdolniona gitarzystka.
Zmieniła się też nazwa zespołu na Changes, który istniał chyba ze trzy lata. Rozpadł się w 2008 roku. Ale z Alicją postanowiłyśmy działać dalej. Wtedy powstał zespół Boso. Najpierw akustycznie, z chórkiem składającym się z dwóch dziewczyn, by ostatecznie poszerzyć skład o inne instrumenty – wtedy pojawili się faceci. Zespół zmieniał się dynamicznie. Przez jakiś czas były klawisze, djembe, aż w końcu wykrystalizował się skład ostateczny: na perkusji grał Artur Pędziwiatr, na basie Michał Pietrzak, na gitarze Alicja, a w chórkach śpiewały Michalina Steglińska (wtedy jeszcze Siorek) i Aneta Jóźwiak.
Po jakimś czasie zaczęłaś pojawiać się w programach telewizyjnych typu „talent show”.
Po kilku latach, w 2013 roku, gdy kończyłam pedagogikę z muzyką w Kolegium Nauczycielskim i śpiewałam w chórze u Eweliny Bień… Czułam się wokalnie bezpiecznie i pewnie. Postanowiłam spróbować swoich sił w tych programach. Choć tak naprawdę robiłam to od 15. roku życia. Chcę tu zwrócić uwagę na to, żeby ci, którzy chcą iść tą drogą, nie załamywali się po jednym niepowodzeniu – trzeba próbować do skutku! Mnie dopiero po latach udało się dostać do X Factor. Miałam 23 lata.
Dzięki temu, że pojawiłam się w tym programie, zespół zaczął dostawać więcej propozycji koncertowych, mimo że nie dostałam się do finału.
Potem do „Mam Talent” mogłam zabrać już cały zespół. Tam dane nam było przedstawić swoją autorską twórczość. Pojawiałam się jeszcze w innych programach i być może to nie koniec (śmiech). To dobry sposób na promocję działalności i tej artystycznej, i tej zawodowej.
Twoja niespokojna dusza nadal poszukiwała czegoś innego. Zespół Boso przestał istnieć, a ty przeniosłaś się do świata hip-hopu.
Poczułam potrzebę zmiany. Nie bez znaczenia była znajomość z moim obecnym mężem Michałem. Założyliśmy prywatne studio nagrań i Talent Kolektyw, w którym uczę śpiewu innych. I już jesteśmy dalej. To znaczy Michał nadal siedzi w hip-hopie, choć po tym, jak podsłuchiwał moje lekcje, sam zaczął więcej śpiewać. Za to ja już odchodzę od rapu, a zmierzam do śpiewu białego, ale tego prawdziwego, a nie tego, o którym wspominaliśmy wcześniej – tego zupełnie inaczej rozumianego. To etniczny, naturalny śpiew, choć planuję go połączyć z nowoczesnym brzmieniem. To są moje plany, ale z ich realizacją może być różnie. Jestem mamą, trenerką wokalną, mam swoją firmę – to wszystko pochłania dużo czasu. Ciężko mi zacząć tworzyć, choć nakręcam się, by do tego wrócić.
No to jakie są twoje najbliższe plany muzyczne?
Uczę innych, ale i sama ulepszam swój warsztat. Dowiedziałam się od nauczyciela, że właściwie mało potrafię… Uświadomił mi, że mechanizmy, którymi do tej pory się posługiwałam, nie są dla mnie zdrowe. Potwierdziło się to, gdy po 10 godzinach nauczania śpiewu sama traciłam głos. Mój trener od prawie 3 lat uczy mnie opanowania ciała i umysłu, by móc potem we właściwy sposób posługiwać się głosem. Dopiero niedawno poczułam, że umiem świadomie to robić. Przekazuję tę wiedzę dalej.
Śpiew naturalny to śpiew uniwersalny, niezależnie od gatunku, który się uprawia czy chce się uprawiać. Uważam, że każdy człowiek powinien zaczynać od śpiewu naturalnego, który jest jak fundament.
Rozmowy wysłuchała Magdalena Ziemiańska
Zostaw komentarz