Co za gość! Wielu ludziom zmieniłam życie
Bohaterką październikowej odsłony cyklu „Co za gość” była Małgorzata Potocka. Aktorka, reżyserka, fotografka, kobieta wprost przepełniona energią.
Wizyta w naszym mieście zbiegła się z premierą serialu „Gang Zielonej Rękawiczki”. Pytaliśmy o hit Netflixa i…dzielenie się życiowym doświadczeniem.
Podczas majowej debaty w Starym Młynie mogliśmy usłyszeć, że Zgierz nie jest dla pani anonimowym miastem.
Mieszkałam długo w Łodzi, więc do Zgierza się przyjeżdżało – na lody, na randki, podczas ucieczek ze szkoły. Później, gdy już studiowałam w Filmówce, chętnie fotografowaliśmy Zgierz. Miasto miało charakter przemysłowy i klimatem pasowało do naszych zainteresowań, wtedy modne było tworzenie etiud o tkaczkach, tkaczach, fabrykach. Nawet teraz, gdy zobaczyłam te kocie łby, te uliczki i domy wyglądające jak skansen, pomyślałam, że to piękne miejsce.
Słynny reżyser Stanisław Bareja w swojej karierze nakręcił jeden film telewizyjny „Niespotykanie spokojny człowiek”. Akurat w zgierskich plenerach i z Małgorzatą Potocką w jednej z głównych ról…
Pamiętam! Przyjeżdżaliśmy tu takim wielkim samochodem, roburem, siedziało się w nim niewygodnie, jak na jakimś koźle. Choć auto było na tyle pojemne, że wiozło jednocześnie ekipę i sprzęt. Świetne były te zgierskie lokacje, a jednocześnie wszystko było blisko wytwórni filmowej.
Gdy przygotowywaliśmy opis zgierskiego spotkania, trudno było przypisać Pani jedno określenie. Małgorzata Potocka to jednocześnie aktorka, reżyserka, producentka, dyrektorka teatru, fotografka… Skąd pani czerpie energię, aby zajmować się tym wszystkim?
Jedno jest baterią drugiego, jedno ładuje drugie. Jestem osobą pochodzącą z rodziny filmowców, a w kinie potrzebne są różne specjalności. Trzeba fotografować, pisać, grać, reżyserować – to wszystko było moim marzeniem. Dlatego po skończeniu wydziału aktorskiego natychmiast przeniosłam się na reżyserię filmową, a teraz dodatkowo zrobiłam doktorat na wydziale operatorskim. Zresztą to było moje pierwsze marzenie, zostać operatorem. Jednak mój tato skutecznie wybił mi je z głowy, w tamtym czasie to była zbyt trudna fizyczna praca, noszenie ciężkich kamer, ciężkich kabli itp. Teraz świat się zmienił, operator wykonuje raczej pracę koncepcyjną niż fizyczną. Oczywiście były okresy w moim życiu, gdy nie pracowałam tak intensywnie, choćby wtedy, gdy miałam depresję. Jednak gdy już zaczynam jedną aktywność, już rodzi się pomysł na drugą, a druga wyzwala kolejną. Lawiruję między tymi światami i wtedy mam największą energię. Moje córki mówią: „Gdy ma jedną rzecz do zrobienia, na pewno ją zawali, gdy ma dziesięć, wszystkie wykona precyzyjnie”. I coś w tym jest…
Przyjazd do naszego miasta szczęśliwie zbiegł się z premierą serialu platformy Netflix „Gang Zielonej Rękawiczki”. Komedia kryminalna o trzech szlachetnych włamywaczkach zbiera dobre recenzje, ma też świetną oglądalność. Jak zostaje się gwiazdą Netflixa?
Casting do tej produkcji trwał naprawdę bardzo długo. Wciąż powtarzam, że gdyby organizowała go jedna z naszych telewizji, nigdy by nas nie wybrano. Powiem delikatnie, tam sympatyzują w „innych” aktorkach, nie przyszłoby im do głowy, że przyszedł nasz czas. Ale to robili Amerykanie wraz z reżyserem Tadeuszem Śliwą i nie interesowało ich, kto kogo zna, kto kogo popiera. Ważne było, jak wypadłyśmy na ekranie. Najpierw próbowałam do roli Alicji – hipiski, która się zajmuje magią i intuicją (postać odtwarzana przez Annę Romantowską – przyp.red). Ostatecznie zagrałam Kingę – kobietę, która szaleje, tańczy, pali, pije, podrywa chłopaków. I bardzo mi się ta rola podobała! My się też świetnie dobrałyśmy życiowo, bardzo lubimy się prywatnie. Rzadko zdarza się, aby kobiety trzymały ze sobą taką sztamę, bo często rywalizują między sobą. A my stworzyłyśmy popisowy gang – w życiu i na ekranie. Zresztą z Anną grałam już w „Matkach, żonach i kochankach”, a teraz poznałyśmy Magdalenę Kutę.
Jedną z cech pani postaci, oprócz przebojowości i seksapilu, jest niezwykła sprawność fizyczna. To chyba łączy panią z bohaterką?
Szpagat oczywiście bez dublerki wykonałam. To zresztą popisowy numer, mój wnuczek chwali się przed kolegami, że babcia potrafi go zrobić. Choć jestem po lekarskich zabiegach, to jednocześnie dużo ćwiczę, joga trzyma mnie w formie. Mam dobrą kondycję, bo dbam o to, co jem orazby wciąż być aktywną.
Nie ukrywa pani, że zdarzały się też w pani życiu momenty trudniejsze, związane z rozpadami związków, depresją, chorobą. Podejrzewam, że wiele osób zwraca się z pytaniem, co zrobić, aby wszystko to przetrwać.
Wiele osób pyta mnie o radę. Ale zacznę od innego wątku – czytałam ostatnio, jakie zawody będą najpopularniejsze za trzydzieści, za pięćdziesiąt lat. Wcale nie lekarze czy prawnicy, ale doświadczeni żywi ludzie, którzy będą w stanie opowiedzieć, jak przetrwać. Nie komputery wyznaczające biogramy, a żywi ludzie, którzy powiedzą, jak wykorzystywać swoją wrażliwość, swój talent, co jest w naszym charakterze przeszkodą, a co zaletą. Choć nie skończyłam psychologii, zajmuję się takimi działaniami naturalnie. Teraz centrum onkologiczne w Radomiu zaprosiło mnie, już po raz drugi, na swój kongres. Będę tam opowiadać o zdrowym trybie życia. Miałam depresję, wiem, że ona się zdarza, ale panuję nad nią i dzielę się tą wiedzą. Jeżdżę z tzw. „pogadankami” dla kobiet w moim wieku o tym, jak można się z tego wyrwać. Jak brać życie w swoje ręce, nie załamywać się, wierzyć, że jest w nas siła itd. Lubię to robić, mam wrażenie, że wielu ludziom zmieniłam życie, to mój mały, cichy sukces. To nie jest celebryctwo, sława, filmy i materiał na pierwszą stronę gazet. To mój mały świat, moja misja.I przysięgam, uwielbiam to robić.
Rozmawiał Jakub Niedziela
Zostaw komentarz