Amerykańskie brzmienie zgierskiego Brooklynu
Dla wielu zgierzan ten zespół to prawdziwa legenda, która wywołuje wiele muzycznych wspomnień zakorzenionych na przełomie lat 80. i 90. Aby przypomnieć, a niektórych czytelników zapoznać z zespołem Brooklyn, Witek Świątczak spotkał się z jego gitarzystami: Sylwkiem „Syfonem” Paprockim i Michałem „Wiewiórem” Wiewiórskim.
Zacznę żartobliwie… Skoro Brooklyn był zespołem zgierskim, dlaczego nie nazwaliście się Przybyłów, Rudunki albo Kurak?
Wiewiór: Bo dzieci komuny były zafascynowane Nowym Yorkiem wtedy.
A czy nazwa miała znaczenie dla rodzaju muzyki, którą prezentowaliście?
Wiewiór: Tak naprawdę muzyka była bardziej zakorzeniona w Seattle.
Czyli w klimatach Nirvany i PearlJam?
Wiewiór: Nawet bardziej Alice in Chains i Soundgarden. Nie kryliśmy się z tym, że to, co najbardziej nam imponowało, to brzmienie z Ameryki. Nazwa w zasadzie nie miała wskazywać tego, co gramy, nie było o niej większej dyskusji. Wpadła nagle, zaakceptowaliśmy ją i tyle.
Syfon: Zespół został założony przeze mnie i przez Krzyśka Krysiaka w 1989 roku. Pierwszy stały skład skrystalizował się w 1990 roku, kiedy do składu dołączył Jarek Jagielski(wokal). To był okres wybuchu zdrowego, czystego rock’n’rolla, fascynacji pierwszą płytąGuns N’ Roses, zespołem Extreme, amerykańskim brzmieniem, tęsknota za wolnością…
To też czasy problemów sprzętowych. W sferze marzeń był Stratocaster i Les Paul.
Wiewiór: Ja miałem marzenie o Ibanezach!
Syfon: Pamiętam, że żeby zarobić na kaczkę, całe wakacje malowałem ogrodzenie klubu Boruta Zgierz, nucąc cały czas solówki Slasha. Kupiłem tę kaczkę i grałem na niej do końca. Do tej pory ją mam.
Wiewiór: Mnie się udało zdobyć porządny przester do gitary.
I w ten sposób uzyskaliście amerykańskie brzmienie?
Wiewiór: Nie, nic nie brzmiało! Ale nam się wydawało, że tak jest (śmiech).
Graliście wtedy sporo koncertów.
Syfon: Tamte czasy były obfite w koncerty. W Zgierzu dużo się działo pod koniec lat 80. Pojawiła się ekscytacja po upadku komunizmu. Sklepy muzyczne zaczęły się otwierać, sprzęt zaczął się pojawiać. Pierwsze koncerty to był Zgierz: SEM, kino Włókniarz, w którym mieliśmy próby. Potem mieliśmy próby w hotelu robotniczym na Borucie, w takim miejscu technicznym. Potem zrobiło się o nas głośniej i graliśmy w warszawskim klubie Fugazi na zlocie The Doors – to było chyba w 1991 roku. Koncert był sfilmowany i pokazany w programie kulturalnym Pegaz. To było ważne wydarzenie. Nie chcieli nas puścić ze sceny. Przyjechaliśmy grać tam piosenki The Doors, ale gdy zaczęliśmy grać kawałki Brooklynu, publiczność wpadła w jakiś amok. To dało nam do myślenia, że ta muzyka porusza.
Wiewiór: W tej muzyce był potencjał. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że byliśmy jedynym zespołem w Polsce, którego brzmienie było tak bardzo zbliżone do seattlowskiegogrunge’u. To było naprawdę mocne.
Syfon: Brakowało nam sprzętu i umiejętności. Nie mieliśmy takich możliwości, jakie są dzisiaj: Internet, dostępni nauczyciele… ale było serce, samoświadomość, piękne teksty, muzyka i przyjaźń, która związała nas do dzisiaj.
W Łodzi graliśmy wiele koncertów: na Juwenaliach, w Siódemkach – również jako support Myslovitz, w Radiu łódź, na Dniach Zgierza.
A co teraz u was się dzieje?
Syfon: U mnie muzycznie jest pięknie, a to za sprawą młodszego syna, który jest aktywny. Ciągle słyszę muzykę na żywo, przyjeżdżają wokaliści, nagrywają. Sam Miłosz wygrywał festiwal F.E.T.A. Jestem bardzo mocno poruszony, bo wokalnie, tekstowo, kompozycyjnie bardzo się rozwinął.
Już mieliśmy okazję posłuchać Miłosza na naszych płytach. W tym roku otwiera składankę Muzyczny Zgierz – MuZgi 2021 utworem „Ktoś od nas”.
Syfon: Cieszę się, bo to utalentowany chłopak. Ma dobry głos, słuch, dobre teksty. Imponuje! Już dawno przeskoczył ojca. Aczkolwiek próbowałem się wkręcić do jego składu i nie dało rady! (śmiech)
Wiewiór: O sobie powiedz, co robisz!
Syfon: Były zespoły Stardust i Vernissage. Sprzedałem trochę gitar, kilka zostawiłem. Wróciło flamenco, więc kupiłem pierwszy raz w życiu gitarę klasyczną. Dla mnie samego to jest zaskoczenie
Wiewiór: W czasie pandemii rozwinąłem umiejętność rejestracji nagrań w warunkach domowych do stopnia podstawowego i mam wielkie ambicje przygotować trzy, cztery kawałki Brooklynu w warunkach domowych, w formie tzw. pilotów, a potem iść do studia i nagrać je. Na pewno udałoby się zwołać chociaż część zespołu.
Pod koniec lat 90. w studiu Piotra Jełowieckiego nagraliśmy płytę „Gdziekolwiek jesteś”. Ktoś to zgrał i wrzucił do Internetu i od tamtej pory ci, którzy nas pamiętają, cały czas mówią nam, żebyśmy nagrali je jeszcze raz. Ludzie bardzo przeżywali nasze ówczesne poczynania, na koncerty jechał z nami cały wagon fanów.
Przy okazji chcemy podziękować za to, że o nas pamiętacie. To jest bardzo w ważne.
Mamy nadzieję, że wasz plan się powiedzie. Fani czekają.
Wysłuchała Magdalena Ziemiańska
Zostaw komentarz