Żadnych sztuczek – tylko naturalne granie
Grzegorz „Henio” Gawrysiak jest najczęściej polecanym nauczycielem gry na gitarze. Z kolejnej rozmowy przeprowadzonej przez Witka Świątczaka, niestrudzonego tropiciela historii zgierskiego rocka, dowiadujemy się, że cały czas nagrywa, aranżuje i komponuje. Opowiada o swoich muzycznych inspiracjach, historii i marzeniach, a także o ideach, którymi powinni kierować się młodzi gitarzyści.
Witold Świątczak: Naszą rozmowę rozpocznę od Jimiego Hendrixa, którego jesteś fanem. Mówi się nawet, że tak wielkim, że ksywa Henio wzięła się właśnie od Hendrixa. Pamiętasz, że przez niego wszyscy chcieliśmy mieć Stratocastera? A przecież był nieosiągalny!
Grzegorz „Henio” Gawrysiak: Z tą ksywą, to nie do końca prawda… Za to z gitarami faktycznie tak było. Pewnie podobnie jak wielu moichrówieśników, miałem taką słomkową matę, na której wieszałem czarno-białe zdjęcia i plakaty ze „Świata Młodych” lub innych czasopism. Oprócz Hendrixa był Jimmy Page i jego Les Paul. Później okazało się, że ta wymarzona wówczas gitara nie do końca mi pasowała, ale tak właśnie wizualizowałem sobie marzenia o sprzęcie, na którym grali moi idole.
Ja do tej pory mam katalogi z lat 70. i 80. ze sprzętem Fendera, czy Ibaneza. Człowiek tak sobie patrzył i marzył. Gdy w pierwszej połowie lat 80. intensywnie grałem z Trzecim Oddechem Kaczuchy – po 30 koncertów miesięcznie, więc po roku mogłem sobie pozwolić na IbanezaRodestora, gitarę podobną w brzmieniu do Stratocastera. Ale na wzmacniacz już nie wystarczyło…A jaka była twoja pierwsza gitara?
Z pierwszych instrumentów korzystałem w „Orfie” działającej w Ognisku Pracy Pozaszkolnej (późniejszy Młodzieżowy Dom Kultury). Tam była Samba, Orlik…Wszystko było wzorowane na modelach firmy Hagstrom.
Wykonane w Bydgoskiej Fabryce Akordeonów…
Opowiadam taką anegdotę o tym, jak pytano kiedyś jednego ze specjalistów, dlaczego te instrumenty są takie słabe, a on na to oburzony „Jak słabe? Przecież nasi stolarze to doskonali fachowcy!”
Tak, gitary robiło się wtedy z podłogi albo drzwi…Trochę to przeszkadzało, ale jednocześnie zmuszało do większego wysiłku.
A pierwszy „elektryk”, taki naprawdę mój, to był Defil Aster Les Paul.
Po 13 edycjach płyty „Muzyczny Zgierz – MuZgi” widać, że wielu zgierskich muzyków poszukuje, zmienia style, składy, ciągle trwają i grają. Twoja historia sięga wielu lat wstecz. Z tego, co wiem, nie trzymałeś się jednego gatunku. Kilka odsłon „Henia” utrwaliliśmy na płycie. Opowiedz o wcześniejszych zespołach.
Miałem jakieś 14 lat, kiedy we wspomnianym wcześniej Ognisku, Tomek Wróblewski, Jarek Nowicki, Darek Wieczorek stwierdzili, że przydałbym się im do składu. To był mój pierwszy zespół. Niedługo potem z kapelą Stały Fragment Gry grałem na Ogólnopolskim Młodzieżowym Konkursie Piosenki „OMPP” we Wrocławiu 84/85. Udało się nam wtedy przejść do etapu ogólnopolskiego. Z tym zespołem zagrałem kilka koncertów nad morzem. To było wtedy coś. Bo i czasy inne, i ustrój mało łaskawy dla takich działań. W połowie lat 90. prowadziłem hardrockowy band Soundriver. Wtedy też nagrałem kilka solowych utworów. Były prezentowane m.in. w nieistniejącej już rozgłośni Radio Manhattan w audycji „Harce na gitarce”. A na przełomie mileniów z Piotrkiem Fliesem i Olką Kubiak nagraliśmy kilka utworów pod nazwą Grassuff.
Później zdarzyło nam się grać razem w zespole Miny. Tam też śpiewała Ola Kubiak.
Tak, wszyscy są nadal aktywni artystycznie. Paweł „Miłek” Miłosz i Kuba Kowalski grają teraz w zespole Vytravni, Ola śpiewa w Jazzowym Chórze Wytwórni, a ja oprócz tego, że tworzę muzykę, choć bardziej komputerowo, to ostatnie 10 lat poświęciłem nauczaniu gry na gitarze. Kiedyś nigdy nie podejrzewałbym siebie, że uczenie innych aż tak mnie wciągnie. Sygnał zwrotny jest pozytywny. Ludzie mi ufają i to cieszy.
Z mojego nauczycielskiego doświadczenia wiem, że samo nauczanie technicznego grania, to nie wszystko.
Jasne! Powtarzam, że „Smoke on the water” może cię nauczyć kolega spod bloku. Jednak trzeba jeszcze pracować nad umuzykalnianiem, poczuciem rytmu, pojmowaniem harmonii. Im więcej osiągniesz w tym zakresie, tym sprawniej będziesz się posługiwał stylem, który obierzesz.
No i trzeba tak grać, żeby ten styl był charakterystyczny, choć to przychodzi po pewnym czasie.
Niestety jest tak, że „ludzi małpich zręczności” jest wielu. Wszyscy grają tak samo, są nierozróżnialni. Grają na przykład „Lot trzmiela” w tempie 1600, co moim zdaniem ze sztuką ma mało wspólnego. To tylko na pokaz. Trzeba dążyć do grania naturalnego. A bezwzględnie najlepszym recenzentem jest słuchacz, który absolutnie nie zna się na muzyce. Wyczuwa, czy jesteś naturalny i szczery. To wyjdzie od razu. Na takiego sztuczki nie działają.
Rozmowy wysłuchała Magdalena Ziemiańska
Zostaw komentarz