Wirus samotności
Dorastamy coraz szybciej, choć nie zawsze idzie to w parze z dojrzałością. Czasami okoliczności, w których się znajdujemy, wymagają poświęceń, podejmowania dorosłych decyzji. Z kolei brak pełnego okresu dzieciństwa często powoduje dużo stresu i awersji do społeczeństwa. W najostrzejszej formie przyjmuje formę hikikomori, słowa pochodzącego z połączenia dwóch japońskich słów: hiku – wycofywać się i komoru – ukrywać się, chronić, pozostawać w środku.
Zjawisko hikikomori w kraju Kwitnącej Wiśni, gdzie zostało zdiagnozowane i zbadane, nazywany jest wirusem samotności. Jednak jego zasięg oddziaływania już dawno przekroczył granice Azji. Ciekawe, że dotyka głównie mężczyzn.
W sieci sztucznych emocji
Brak zainteresowania życiem społecznym, zniechęcenie do spotkań, brak ochoty na przygotowania nie wykluczają z interakcji z ludźmi. Klik. I na zdjęciu jesteś uśmiechnięty. Klik. Dodany pod nim opis wskazuje na radosny dzień, ładny nowy koc, ozdobny kubek i ciekawą książkę. Sypią się komentarze i like’i. Jednak za szklanym ekranem, zaraz po zrobieniu zdjęcia, twarz blednie, zmazuje uśmiech jak przed sekundą niedoskonałości retuszem. Samotność, brak poczucia bezpieczeństwa, lęk, płacz.
W sieci sztucznych emocji nie ma dotyku, komunikatów niewerbalnych i prawdziwości. Wirus zaszczepiony.
Co dalej?
Wymagania, dążenie do ideału, rywalizacja, presja – wszystko to przyczynia się do próby zakwalifikowania hikikomori jako zaburzenia psychicznego. Psychiatrzy wolą nazywać to jednak syndromem. Jako zaburzenie byłoby zbyt trudne do rozpoznania, biorąc pod uwagę podobne objawy schizofrenii i depresji.
Szacuje się, że w Japonii wirus samotności toczy od 0,5 do 1,2 miliona osób. Saito, japoński psycholog i twórca pojęcia hikikomori, uważa, że na to schorzenie może cierpieć nawet jedna na dziesięć osób w młodym wieku, a około pięciuset tysięcy ludzi w Japonii wycofuje się z funkcjonowania w społeczeństwie na 20–30 lat.
Hikikomori to skrajność
To więcej niż zwykłe uzależnienie od sieci, oddzielenie, odseparowanie. Bywa, że człowiek dotknięty syndromem nie wychodzi z pokoju nawet do toalety czy kuchni. Wspomaga to paradoksalnie „specyficzna „struktura japońskiej rodziny”, w której matka, określana jako symbiotyczna, opiekuje się swoimi synami nawet do 30–40 roku życia. Młodzi mężczyźni nie mają na sobie odpowiedzialności za płacenie czynszu, rachunków ani podatków. Nawet nie muszą chodzić do sklepu ani gotować, bo jedzenie rodzina zostawi mu przed drzwiami pokoju. Inne potrzeby takiego człowieka, z racji trybu życia, są ograniczone do minimum. Taka sytuacja może się ciągnąć latami” – pisze Paulina Ilska na stronie uzależnieniabehawioralne.pl.
A jak w Polsce?
Pierwszy przypadek w naszym kraju zaburzenia zdiagnozowano w 2001 roku. Problemem zainteresował się świat kinematografii. I tak powstał pamiętny film pt. „Sala samobójców”, który w dość brutalny sposób pokazuje narastające zaburzenie, brak czasu rodziców, brak zrozumienia i narastającą izolację młodego człowieka.
Powstaje pytanie, jak można pomóc osobom z hikikomori? Odpowiedź, jak i sama terapia dla zdiagnozowanych osób jest trudna. Zazwyczaj są oni bowiem bierni i niechętni do podjęcia jakichkolwiek interakcji. Około 40 procent sukcesów terapeutycznych psychologowie zawdzięczają nawiązaniu z pacjentem kontaktu w sieci, stworzeniu więzi, celowemu wykreowaniu postaci i relacji, która potem ma przejść w świat realny i ułatwić zrobienie kroku w stronę prawdziwych emocji.
Magdalena Woźniak
Zostaw komentarz