Świat potrafi być bardzo piękny
Prof. Joanna Satoła-Staśkowiak, badaczka, wykładowczyni akademicka, slawistka, polonistka, autorka artykułów publikowanych na naszych łamach, fanka języków południowosłowiańskich. Jako dziewczynka chciała być baletnicą i piosenkarką, ale tu – jak mówi – jej nie wyszło. Może i dobrze 😊? Poznajmy się.
Pretekstem do tego spotkania była informacja, która wywołała troszkę ruchu w Internecie, że jako jedyna Polka trafiłaś do międzynarodowego zespołu badającego zagadnienia z obszaru ewolucji języków.
To prawda. I trochę jestem tym zaciekawieniem zaskoczona i onieśmielona. To jeden z kilku projektów, w których biorę udział. Oczywiście, czuję się doceniona, kiedy jestem zapraszana do ważnych, międzynarodowych gremiów naukowych i chętnie pracuję, dzieląc się moją wiedzą i ucząc się od innych naukowców.
Pojęcie ewolucji języka może brzmieć dość enigmatycznie dla niewtajemniczonych. Może wyjaśnijmy, czym zajmują się „językowi ewolucjoniści”.
Zespół, o który pytasz, pracuje nad pierwszymi narzędziami dydaktycznymi, które przybliżą wiedzę o językach i ich rozwoju zwykłym ludziom. Analizujemy i opisujemy zmiany zachodzące w językach świata. Wszyscy znamy zdanie: „Na początku było Słowo…” jednak to, co było językiem kiedyś, znacznie różni się od tego dzisiejszego. W tej chwili na świecie używa się ok. 7 tysięcy języków, ale ciekawa jest historia dojścia do tej liczby: z jakich wcześniejszych grup wyłoniły się te języki, jakie były cechy wspólne, jakie różniące. Najbardziej interesują mnie dziś języki słowiańskie, w tym język polski, choć ich naukę rozpoczęłam trochę przypadkowo (za namową językoznawczyni prof. Bożeny Ostromęckiej-Frączak). Lubię odnajdywać wspólne cechy tych języków, które przecież wywodzą się z dawnego języka prasłowiańskiego. Widać to na przykład w takich słowach jak: „serce”, bo w słoweńskim mamy „srce”, w białoruskim „сэрца”, w słowackim „srdce”, w chorwackim „srce“, w ukraińskim „серце“, w czeskim „srdce“, bułgarskim „сърце“…
Zanim zaczęłyśmy ten wywiad, wspomniałaś, że interesuje cię język polityki, także ten używany w kampanii wyborczej. Co ciekawego w nim zauważyłaś?
Zajmuję się różnymi odmianami języka. Język polityki, jak każdy język zmienia się. Jest bardziej emocjonalny niż był kiedyś. Internet wciąż daje spore przyzwolenie na eskalowanie tych emocji. Do tego dodajmy ogromną wulgaryzację języka, brutalizację i rosnącą fakeowość informacji (zmanipulowane komunikaty – przyp. red.). Przyznaję, że niektórych polityków słucham z trudnością.
Wracając do rozwoju języka i jego przyszłości. Co myślisz o zwiększającej się powszechności i dostępności narzędzi AI? Czy twoim zdaniem zmieni się jakość literatury, słownictwa, jaki wpływ będą miały na język narzędzia do generowania teksów?
Jestem optymistką, nie boję się tych narzędzi, ale mam świadomość, pracując z nimi, że one bardzo zmieniają nasz świat. Pomagają tłumaczyć teksty czy je redagować. Uważam jednak, że nadal potrzebny jest człowiek, jego doświadczenie, jego decyzja i intuicja, na przykład dotycząca wyboru właściwej formy tłumaczenia tekstu. Na pewno na razie nie musimy się tych narzędzi obawiać, bo one wciąż uczą się od nas. Sama pracuję nad korpusami językowymi, czyli cyfrowymi bazami tekstów, które możemy w kilka sekund przeszukać pod jakimś kątem: słowa czy znaczenia. Pamiętam, że kiedy powstawały, wielu naukowców było im przeciwnych, wielu nieufnych. Obawiali się, że jakaś maszyna będzie im coś narzucać – i nie wiadomo, czy wyniki będą prawdziwe, czy precyzyjne. Dziś wszyscy lub prawie wszyscy filolodzy z korpusów korzystają, bo mogą na przykład w kilkanaście sekund przeszukać 15 powieści pod jakimś kątem. Gdyby to trzeba było zrobić w tradycyjny sposób, zajęłoby to o wiele więcej czasu, który można dziś poświęcić czemuś innemu. Jak powiedziałam, że na końcu tej nowej drogi i tak jest człowiek. Ważne jest to, co zrobi z pozyskanymi danymi, otrzymanymi tekstami…
To jeszcze jeden „gorący” temat językowy, czyli wcale nie tak rzadkie postulaty o zlikwidowanie „rz”, „ch” czy „ó” i tym samym, ujednolicenie pisowni, uproszczenie ortografii. Co ty na to?
Właśnie piszę książkę i jeden z rozdziałów dotyczy tego pytania, które – nie ukrywam – pada dość często w mojej obecności. Moim zdaniem ujednolicenie zapisu nie nastąpi (na razie?), bo ta różnorodność notowania głosek jest skutkiem właśnie ewolucji języka – historycznego rozwoju języka polskiego oraz jego powiązania z dialektami. Dziś brzmienie w polszczyźnie na przykład „h” i „ch” nie zdradza różnic między nimi, nie słyszymy odmienności w wymowie słowa „hulajnoga” czy „choinka”. Pamiętaj jednak, że te głoski naprawdę znacznie się od siebie różniły! Różniły się od siebie nie tylko (jak dziś) zapisem, ale też czasem, w którym pojawiły się w języku polskim, sposobem wymowy i regułami użycia. Moim studentom mówię czasem, że kiedy pojadą do Słowacji, to tam te różnice jeszcze usłyszą.
A jaki masz stosunek do różnych mód językowych? I przy okazji, co sądzisz o feminatywach?
Mody przychodzą i odchodzą. Jako językoznawczyni nie oceniam, nie pouczam, nie wyznaczam trendów, a jedynie obserwuję. Pewnie, że różne rzeczy mnie drażnią, ale przecież wszyscy popełniamy błędy, coś źle odmienimy, coś źle zaakcentujemy. Dobrze, jeśli pojawia się refleksja i sprawdzamy wątpliwości. Najbardziej zaskakująca dla mnie jest taka postawa, kiedy ktoś nie wie raz, drugi i kolejny, i nic z tym nie robi. Dzisiaj dostępność słowników, leksykonów i innych materiałów wspiera przecież edukację.
Jeśli chodzi o feminatywy, jestem ich zwolenniczką. Wiem, że słowa takie jak „gościni” budzą w niektórych osobach zdziwienie, ale z racji mojego zawodu wiem, że „gościni” to nie nowość, nie wymysł, bo słowo odnajdziemy już w „Słowniku języka polskiego” tzw. warszawskim z lat 1900-1927. A „prezydentka”, „bankierka”, „doktorka” czy „delegatka” są w słowniku S. Lindego z lat 1807-1814!
Uważam, że kobietom nie należy narzucać używania feminatywów, sądzę jednak, że powinny same zdecydować, jaka forma jest dla nich właściwa. Ja ich używam.
Twoje artykuły publikowane na naszych łamach mają świetny odbiór. Czujesz się urodzoną popularyzatorką języka?
Przepracowałam ponad 10 lat w Instytucie Slawistyki Polskiej Akademii Nauk w Warszawie, byłam także prezeską, wspierającą naukowców i ich badania Fundacji Slawistycznej. Prowadziłam jako rektorka dużą polską uczelnię. Przez długi czas nie zajmowałam się uczeniem studentów. Mój kontakt z ludźmi ograniczał się najczęściej do spotkań z innymi naukowcami. Postanowiłam to zmienić. Dziś regularnie spotykam się ze studentami, mam w Polsce i za granicą swoich doktorantów. Lubię uczyć, ale nie pouczać. To, że mogę dzielić się swoją pasją z innymi ludźmi, także tu, daje mi dużą satysfakcję i czyni moją pracę pełniejszą. Nie ukrywam, że czerpię dużą radość z rozmów o językach i rozmów z ludźmi w ogóle.
A poza pracą zawodową, to kim jest Joanna Satoła-Staśkowiak?
Zwyczajną kobietą, miotającą się między różnymi obowiązkami. Kimś, kto musi łączyć sprawy wzniosłe z przyziemnymi. Jestem autorką książek, artykułów, słowników, które dawniej zdarzało mi się pisać z dziećmi na kolanach… 😊 Jestem także żeglarką, bo od kilkudziesięciu lat żegluję z rodziną i przyjaciółmi po Mazurach (choć coraz częściej zdarzają się też morza!) i osobą lubiącą wspinaczkę górską, turystkę. Ważne jest dla mnie równouprawnienie kobiet. Cenię sobie przyjaźnie i fakt posiadania rodziny. Staram się być wsparciem dla ludzi, którzy potrzebują pomocy. Bywam podróżniczką.
A jakie jest twoje największe niezrealizowane marzenie podróżnicze?
Chciałabym zobaczyć Australię, Nową Zelandię. Nie wiem, czy spodobałoby mi się, ale na pewno chciałabym to sprawdzić. Wciąż fascynuje mnie Azja i chciałabym do niej powracać. Myślę, że świat naprawdę potrafi być fascynujący i bardzo piękny…
Rozmawiała Renata Karolewska
Zostaw komentarz