„Nie ma czegoś takiego jak talent”
Michał „Zakwas” Pietrzak – basista, pedagog, instruktor MOK, realizator dźwięku koncertowy i studyjny. Od 20 lat współtworzy zgierską kulturę, uczestnicząc w wielu projektach muzycznych i organizując wydarzenia artystyczne, o czym chętnie opowiada Witkowi Świątczakowi w rozmowie.
Michale, wiem, że bas, to nie tylko pasja. Granie na instrumencie było ci po prostu potrzebne.
Zacząłem w liceum, mając 16-17 lat. Z kolegami skrzyknęliśmy się, że zakładamy zespół. Gitarę miała tylko jedna osoba, a reszta jeszcze na niczym nie grała ani nie śpiewała, więc zaczęliśmy dzielić role między sobą. Na początku chciałem grać na perkusji, ale uprzedził mnie Michał Grodecki. Później pomyślałem, że dobrze się stało, bo nie miałbym gdzie ćwiczyć. Wybrałem bas, na którym granie pełniło też funkcję rehabilitacyjną ze względu na moją przewlekłą chorobę – od dziecka cierpię na reumatyzm. Nawet lekarz stwierdził, że granie to bardzo dobry sposób na zwiększenie ruchomości stawów.
Dodatkowo niskie częstotliwości działają relaksująco (śmiech). Twoją rolą jest utrzymanie groove’u i time’u, bycie podparciem dla pozostałych instrumentów.
Mówi się, że basistę słychać, gdy przestaje grać, albo się pomyli. I w sumie to prawda…
A gdy podczas koncertu basista gra solówkę, to ludzie wychodzą…
… albo zaczynają rozmawiać (śmiech).
Wracając do pierwszego zespołu… To był Rocznik Bieżący?
Tak, próby odbywaliśmy w MOK-u. W składzie oprócz mnie i Michała Grodeckiego był Mikołaj Matusiak (śpiew), Cezary Dąbrowski (gitara) i chwilkę później Piotrek Kowalczyk (gitara).
Co was inspirowało? Opieraliście się na jakichś wzorcach?
To był typowo pierwszy zespół. Każdy był zapatrzony w coś innego, ale ogólnie amerykańsko-punkowy klimat nas kręcił: The Offspring czy bardziej klasyczne i brytyjskie The Clash… Graliśmy covery, ale zaczynaliśmy też pisać swoje utwory. Przyniósł je do nas Krzysiek Bugajski, który dołączył niedługo później. Skład się zmieniał. Na klawiszach pojawił się Michał Banasiak, a na gitarze zaczął grać Krzysiek „Majonezz” Paszkowski. Trzymaliśmy się w gronie przyjacielsko-kumpelskim.
Takie granie młodych ludzi było wynikiem okresu buntu…
Tak, dużo czasu spędzaliśmy „antysystemowo”. Przez jakiś czas miałem nawet irokeza, ale nie byliśmy punkowi, raczej pop-rockowi. Po latach, patrząc z dystansem, stwierdzam, że byliśmy typowym „zespołem grającym w domu kultury”, który po kilku latach naturalnie przestał działać. Z Michałem Grodeckim i gitarzystą Kubą Jabłońskim założyliśmy Kumamę. Z castingu wzięliśmy na wokal Tomka Ogrodowczyka. On był fanem Queenów, a nas niosła fala Red Hot Chili Peppers. Chcieliśmy wyglądać i grać jak oni, a Tomek całkiem dobrze się odnalazł w tym klimacie i przełamał nasze inspiracje trochę odmiennym podejściem. Graliśmy koncerty, wygrywaliśmy konkursy, pojechaliśmy nawet do „Must Be The Music”, gdzie przeszliśmy pierwsze etapy.
A potem powstało Boso.
Tak. Przez jakiś czas istnienie obu kapel zazębiało się. Wspominam dzień, kiedy miałem trzy koncerty – dwa grałem, jeden nagłaśniałem. To było chyba jakieś święto miasta. Z Boso grałem w parku, z Kumamą na MOSiR-ze, a potem biegłem do AgRafKi nagłaśniać Chorych na Odrę.
Boso był najbardziej znanym projektem. Nagraliśmy nawet epkę, co wtedy nie było taką łatwą sprawą. Graliśmy dużo koncertów, żeby móc wydać tę płytę fizycznie. Dotarliśmy do półfinałów „Mam Talent”.
Wspomnieć musimy jeszcze o dwóch zespołach: Linii 45 i Przemocy Domowej.
Linia 45 to kapela, która grała muzykę instrumentalną do starych, niemych filmów. W jej składzie oprócz mnie była Alicja Grzelak (gitara), Paweł „Miłek” Miłosz (gitara), Bartek „Rocek” Rocławski (perkusja). Graliśmy od 2014 r. przez około 3 lata. A Przemoc Domowa? To był dopiero projekt! Razem z Alicją (gitara akustyczna), Kubą Jabłońskim (mandolina) i Michałem Dawidowiczem (bęben marszowy) zebraliśmy się specjalnie, żeby na jednej z imprez sylwestrowych zagrać 3-4 utwory, tak dla hecy. Grałem na małym akordeonie guzikowym i na kontrabasie. Przyjęliśmy stylówę z czasów PRL: białe podkoszulki, skarpety, sandały i tak wystąpiliśmy na wspomnianej imprezie. Filmik wylądował na YouTube, nagranie spodobało się, więc pomyśleliśmy, żeby coś nagrać „na serio”. Jeden z utworów, cover Comy „Leszek Żukowski”, pojawił się na mokowskiej płycie „MuZgi”.
Teraz nie jesteś związany z żadnym zespołem.
Nie, teraz skupiam się na nauczaniu. Robię to właściwie od studiów. Przy okazji sam uczę się sposobów przekazywania wiedzy i umiejętności. Wielokrotnie okazywało się, że coś, co dla mnie było naturalne w graniu, innych muszę nauczyć. To oczywiście wynika z różnych predyspozycji muzykujących. Jedne rzeczy przychodzą łatwiej, inne trudniej. Nie jestem też fanem stwierdzenia, że ktoś ma talent. Dobre granie na instrumencie to przede wszystkim kwestia wielogodzinnych ćwiczeń.
Przy okazji nagrywania moich piosenek wielokrotnie mi pomagałeś, gdy po wstępnym przesłuchaniu okazywało się, że przydałby się bas.
Po latach grania zacząłem odnajdować się w roli sidemana. Pamiętam jak Kuba Michalski, frontman i waltornista łódzkiego zespołu The Stylacja zadzwonił do mnie w piątek, że na poniedziałkowy koncert potrzebują basisty. W sobotę dostałem materiał, a w niedzielę mieliśmy jedną próbę. Wszystko się udało. Koncert zagraliśmy w łódzkim Lizard King. Aktualnie tworzę z bratem kolejny numer jego projektu właśnie z doskoku i typowo gościnnie.
Na koniec chciałbym jeszcze wspomnieć o imprezie dla basistów, którą organizowałeś przez kilka lat. Mówię o Graj(mi)dole, na którym pojawiali się muzycy z całej Polski, żeby wspólnie grać, dzielić się doświadczeniem, móc wypróbować nowości sprzętowe i przy okazji czegoś się nauczyć.
Tak, impreza realizowana była od 2012 roku. Cyklicznie, co roku zjeżdżali się do MOK-u fani gitar basowych. Przy okazji odbywały się koncerty. Można było spotkać Krzysztofa Ścierańskiego, Roberta Szewczugę, Piotrka Żaczka, Bartozziego Wojciechowskiego, Marcina Pendowskiego. Moją ideą było stworzenie wydarzenia, które będzie dla uczestników dostępne w jak najszerszym zakresie, a jednocześnie dostarczy im tzw. kopa motywacyjnego i energetycznego. Mieliśmy ostatnio przerwę pandemiczną, ale myślę o wznowieniu organizacji Graj(mi)dołu w niedalekiej przyszłości.
Zostaw komentarz