Mołdawska awantura
Tymczasem za Raszkowem zbliżyli się tuż do rzeki, a w kilka pacierzy później stanęli nad tak zwanym „krwawym brodem”. Wówczas Nowowiejski nie rzekłszy ni słowa, wparł konia w wodę i jął przeprawiać się na drugą stronę Dniestru. …. Zbliżywszy się do Prutu, szli w dół lewym brzegiem. Ponieważ szlak kuczmański zbyt był ogłodzony, łatwo było przewidzieć, że zastępy sułtańskie, a przed nimi ordy, pójdą na Falezi, Husz, Kotimore i potem dopiero szlakiem wołoskim – i albo skręcą ku Dniestrowi, albo jeszcze pociągną wprost, jak sierpem rzucił przez całą Besarabię. Tyle Sienkiewicz i wyprawa pana Nowowiejskiego przeciwko Azji synowi Tuhaj-beja.
Do Besarabii, a właściwie do Mołdawii wjechaliśmy z Rumunii przez most na szumiącej – jak w piosence – rzece Prut. Powstaje jednak wątpliwość, czy faktycznie powinniśmy mówić, że wjechaliśmy z Rumunii? Państwo to ma bowiem zaledwie 140-letnią historię, a jego przygraniczna prowincja to także Mołdawia.
Przekroczenie granicy jest jak przenosiny w przeszłość: długa kolejka samochodów, celnicy i straż graniczna załatwiają wszystko powoli, skrupulatnie zapisując coś w wielkich księgach. Mamy czas porozmawiać z miejscowymi. Najważniejszy temat to „prazdnik wina”, czyli święto wina, które obchodzone jest corocznie w Kiszyniowie, stolicy Mołdawii. My oczywiście wybieramy się tam, przeczuwając, że czeka nas kilka niespodzianek. Pierwsza pojawia się niemal „od ręki”, podczas wymiany waluty. Okazuje się, że możemy wymienić tylko 100 euro na osobę. Idziemy więc pojedynczo, aby mieć więcej gotówki. To ważne, bo karty płatnicze nie są tutaj zbyt popularne. Zaopatrzeni ruszamy w głąb kraju.
Mołdawia słynie z przepięknych monastyrów. Po drodze do stolicy odwiedzamy dwa pierwsze: klasztor Hîncu i klasztor Căpriana. W obu tych miejscach uderza niezwykła atmosfera starej świątyni, zagubionej na prowincji, gdzie czas dawno się zatrzymał. Do Hîncu zjeżdżamy z głównej trasy w prawo. Ostatni odcinek jest trudny. Trzeba podjechać pod górę po piaszczystej drodze, ale nasza „suzuczka” daje radę. W monastyrze kryją się dwie świątynie. Ciekawe, że mnisi wrócili tu całkiem niedawno, po 1991 roku. W czasach sowieckich obiekt był bowiem zamknięty.
Pod Kiszyniowem zwiedzamy słynne piwnice winne w Cricova. Te wydrążone w wapieniu tunele, gdzie leżakuje wino, mają 120 kilometrów! Panuje tu optymalna temperatura 12-14 °C, która zapewnia doskonałe warunki dojrzewania trunku. W jednej z wnęk widzimy wina, których właścicielem jest Donald Tusk.
Święto wina i monastyr na każdym kroku
Zanim doszliśmy w okolicy Placu Katedralnego w Kiszyniowie, gdzie trwa festyn, odwiedziliśmy miejski bazar. Zachwyciła nas tam przede wszystkim część spożywcza: wspaniale pachnące wędzonki i ogromny wybór kiszonek wytwarzanych chyba ze wszystkich warzyw. Święto wina trwa w najlepsze. Degustacje różnych gatunków wina, muzyka i śpiew regionalnych zespołów. Chwilę później docieramy do katedry, gdzie odbywają się zaślubiny. Po uroczystości państwo młodzi ustawiają się do zdjęcia… tuż obok żebraka na wózku. Fajna pamiątka będzie.
Późniejszy wieczór. Większość ludzi jest już pod zbyt dużym wpływem alkoholu. Jakiś miejscowy pyta nas, skąd jesteśmy? Z Polski – odpowiadamy. A my was bili – mówi. Pytam, kiedy to było? 500 lat temu – pada odpowiedź. Pytanie powtarza się jeszcze klika razy, aż w końcu pytającemu urywa się świadomość. Chodźcie – mówię do przyjaciół już lekko zirytowany –bo czuję, że zaraz wezmę odwet za naszych.
Na szczęście czeka nas kolejny dzień, a wraz z nim nowe doznania. Stary Orgijew to niezwykły zespół przyrodniczo-architektoniczny. W zakolu rzeki Reut na wysokiej skarpie powstały monastyry wykute w skale. Te również przez długi czas były nieużywane. Obecnie mieszka w nich kilku mnichów. Wewnątrz kościoły z pięknymi ikonostasami i palącymi się świecami. Przez okno piękny widok na rzekę.
Koniec świata jest tutaj
Do Tipowej zajechaliśmy bardzo późno. Tu świat się kończy. I nic w tym dziwnego, bo tu kończą się wszystkie drogi. Za kościołem w wiosce na stromym wzgórzu znajduje się również piękny monastyr, niestety zamknięty. Udaje nam się zajrzeć do środka świątyni i pospacerować po dawnych celach mnichów (czasem trzeba przemieszczać się na kolanach). Nocleg znajdujemy u gospodyni, która mieszka sama i ma jeden dom wolny. Płacimy jej z góry. Gospodyni informuje nas, że rano jedzie do miasta, więc jej nie będzie, ale nadoi nam jeszcze koziego mleka. Tak też się stało.
A my już w drodze do kolejnego monastyru Saharna, który znajduje się zaledwie około 12 km na północ w linii prostej, jednak dotarcie do niego jest bardzo trudne. Dojeżdżamy tam samochodem. Ciekawa jest historia tej świątyni, która pierwotnie była pustelnią wykutą – jak poprzednie – w skale. Dzisiaj jest to piękny, tętniący życiem obiekt. 6 km od monastyru leży Rezina, naddniestrzańskie miasto graniczące z tzw. Naddniestrzańską Republiką Mołdawską. Na jej terenie leży Raszków, ostatnia z „kresowych stanic”, którą spalił zdradziecki Azja. Tutaj też znajduje się słynny jar, w którym Horpyna więziła Helenę Kurcewiczównę. Koszty przejazdy i formalności powstrzymują nas jednak od tej wyprawy. Przekraczamy na krótko granicę pieszo i wracamy do Mołdawii.
Ostatnim punktem naszej wyprawy jest miasto Soroki. Po zwiedzeniu dzielnicy cygańskiej, gdzie kilka lat wcześniej Robert Makłowicz realizował swój program, udajemy się do Muzeum Miejskiego, a potem jeszcze do twierdzy. Kustosz obiektu opowiada o historii tego miejsca. We wrześniu 1691 roku u schyłku wojny turecko-polskiej broniły się tutaj wojska koronne i Kozacy z Zaporoża. Dzięki studni znajdującej się na środku dziedzińca i odsieczy znaczniejszych wojsk polskich załoga wytrwała. Przed zamknięciem bramy gospodarz dmucha w gwizdek i bije w dzwony, krzycząc: „dla pana pułkownika Wołodyjowskiego”. Pięknie.
I to już koniec naszej „mołdawskiej awantury”. Nikt tym razem nie zginął jak za czasów Olbrachta. Przed nami Pola Chwały Rzeczypospolitej: Chocim, Kamieniec Podolski… ale to już całkiem inna historia.
Beata i Dariusz Cłapowie
Zostaw komentarz