Jednak coś po nas zostało
Niewielki kraj o wielkiej i starej kulturze w południowo-wschodniej Azji, położony na półwyspie sięgającym niemalże południowych brzegów Japonii. Kraj podzielony, rozerwany trochę bez sensu, wzdłuż 38. równoleżnika na dwie połowy. Dzisiaj część północna, ukształtowana pod wpływem dawnego ZSRR to symbol biedy, zacofania i zniewolenia. Część południowa to inny świat – jeden z najlepiej rozwijających się krajów globu. Wyruszamy do Korei, a ściślej do stolicy jej południowej części – Seulu.
Wszechobecny handel i gwar
Mojemu pokoleniu Seul powszechnie kojarzy się przede wszystkim z Olimpiadą, która odbyła się tutaj w 1988 roku. Wówczas byliśmy pod ogromnym wrażeniem, że tak niewielki kraj jest w stanie zorganizować ogromne sportowe widowisko.
Docieramy na lotnisko. Już tu widać rozmach i nowoczesność. Do centrum udajemy się autobusem, chociaż szybciej byłoby metrem, ale wybieramy transport kołowy, żeby choć trochę zobaczyć miasto.
Ulice są zatłoczone. Samochód przy samochodzie na kilkupasmowych jezdniach, czasem prawie się nie poruszają. Architektura zróżnicowana. Pozostałości dawnych, tradycyjnych budowli mieszają się z typową wschodnią zabudową okresu „szybkiego rozwoju” i wspaniałymi nowoczesnymi wieżowcami. Oprócz samochodów na ulicach przewija się mnóstwo skuterów, które wyparły wszechobecne w całym regionie rowery.
Po zameldowaniu w hotelu pieszo ruszamy na dalsze zwiedzanie. Wszędzie panuje ogromny ruch. Handel odbywa się dosłownie na każdym kroku: zarówno ten duży, jak i mały, czasem wręcz na chodniku. Zewsząd kuszą restauracje. Specyficzna forma reklamy w postaci idealnie wykonanych plastikowych kopii potraw przyciąga nas do jednej z nich. Do wyboru mamy kilka zestawów pokazanych na ilustracji, nie ma więc problemów z porozumieniem. Dania podane na tacy są bardzo gorące i pikantne. Kolega stwierdza „wypala pysk”. To określenie stało się zresztą później dla nas synonimem ostrych, nie tylko koreańskich, potraw. Do picia, oczywiście herbatka z żeń-szenia – to tutaj bardzo popularny napój. Żeń-szeń sprzedaje się w różnej formie. Najbardziej niezwykle wyglądają korzenie zanurzone w wielkich słojach. Do Polski zabraliśmy jednak torebki sproszkowanego specyfiku.
Niespodzianki na każdym kroku
Miejsce, które chcemy szczególnie zobaczyć, to Pałac Cesarski Gyeongbokgung wraz z otaczającym go parkiem. Ruszamy metrem. Perony seulskiego metra odgrodzone są od torów szklaną ścianą, co daje podróżującym maksimum bezpieczeństwa. W tunelach panuje ogromny ruch. Idąc dalej pieszo, spotykamy mężczyznę, który pyta nas, skąd jesteśmy. Okazuje się, że sam jest pianistą, kocha Chopina, kiedyś był w Warszawie i zaprasza nas na koncert, który odbędzie się za kilka dni. Żałujemy, ale tego dnia będziemy już daleko.
W ogrodach pałacowych czeka na nas kolejna miła niespodzianka. Jesteśmy zaproszeni do sadzenia drzewek. Na każdym drzewku znajdzie się nazwisko sadzącego. Angażujemy się z przyjemnością, a po pracy jesteśmy zaproszeni na herbatę i ciastko.
Zachwycając się architekturą pałacową, docieramy do miejsca, w którym odbywają się przygotowania do jakiejś uroczystości. Obserwujemy ludzi w tradycyjnych koreańskich strojach hanbok. Kobiety ubrane w długie, zaczynające się poniżej biustu, szerokie spódnice w kolorach różu lub fioletu. Do tego jasna bluzka z kokardą w kolorze spódnicy. Mężczyźni zwracają uwagę ogromnym kapeluszem wykonanym z włosia końskiego. Dodatkowo jakby nasza sukmana – rodzaj lekkiego, długiego płaszcza. Do tego szerokie spodnie, białe skarpety i płaskie buty na nogach. Niezwykły, piękny widok. Nie wszystko jest zachwycające.
Strefa Zdemilitaryzowana
To miejsce, które dzieli Koreę na Północną i Południowej jest niewątpliwie jednym z najbardziej niezwykłych obszarów, do jakich w ogóle można trafić. Jedziemy w kierunku Panmundżon, niewielkiej, granicznej wioski, w której w 1953 roku podpisano zawieszenie broni po wojnie koreańskiej. Z wielu „atrakcji”, które można zobaczyć w tym miejscu, chyba największe wrażenie zrobiły na nas tunele agresji wykopane pod strefą zdemilitaryzowaną przez Koreańczyków z północy w celu dokonania ataku na Koreę Południową. Odkrycie ich w latach 70. XX wieku udaremniło te zamiary. Duże emocje wzbudza też Most Bez Powrotu, na którym odbywały się wymiany jeńców oraz szpiegów z obu walczących stron. Jest też nowoczesny dworzec kolejowy. Niestety, nieomal wymarły. Z budynku na wzgórzu z tarasem i ogromną przeszkloną ścianą obserwujemy teren Korei Północnej. Chętni mogą nawet skorzystać teleskopów. Obsługa zwraca uwagę na kwestie bezpieczeństwa. Na pierwszy rzut oka normalny kraj, nic szczególnego. Aż wierzyć się nie chce, że dosłownie kawałek dalej przed nami rozciąga się teren strasznego, na którym istnieje największy obecnie totalitaryzm świata.
Po tych przeżyciach udajemy się do świątyni. Chociaż najbliższe nam chrześcijaństwo dominuje w Korei Południowej, to jednak wybieramy się do Jogyesa Temple – pięknej, starej świątyni buddyjskiej. Tutaj przy dźwiękach muzyki i medytacyjnych śpiewach mnichów uspokajamy nasze emocje.
Ruszając na południe, żegnamy się z Seulem. Świat jest wielki. Czy jeszcze tu wrócimy? Nie wiadomo. Na szczęście coś tu po nas zostanie – drzewa z naszym imieniem w Cesarskim Parku. Dziś, pisząc te słowa, mamy nadzieję, że wyrosły i są naprawdę duże.
Beata i Dariusz Cłapowie
Foto: B.D. Cłapowie
Zostaw komentarz