Elektrony. Siła zgierskiego rock’n’rolla
W latach 60. i 70. XX wieku w Zgierzu działało kilka zespołów rockowych. W poprzednim numerze miesięcznika w rozmowie z Leszkiem Klimasarą przybliżyliśmy historię Eltonów. Jak się okazuje, ich „konkurencja” nie spała. Witek Świątczak spotkał się z Krzysztofem „Gappą” Gawrysiakiem, basistą z Wojskowego Zespołu Estradowego Elektrony, by wspomnieć nieco inną historię…
Gdyby zapytać zgierzan o Krzysztofa Gawrysiaka, pewnie mało kto by go skojarzył, ale za to Gappę rozpozna wiele osób, szczególnie stałych bywalcówklubu AgRafKa. Grałeś w Elektronach na basie. Widziałem wasz jeden koncert w Międzyzakładowym Domu Kultury na Długiej. Występowaliście w pięknych zielonych mundurach.
Tak, to był zespół wojskowy, a ja grałem na polskiej gitarze Defil. Do tego miałem taki kabel kręcony, czerwony, wiesz, wyglądał jak telefoniczny. Taki kabel był wtedy szczytem marzeń, a ja go dostałem, tylko już nie pamiętam od kogo.
A co graliście?
Głównie covery. Do wojska szliśmy, żeby odsłużyć, a nie żeby się zasłużyć. Przejmowaliśmy repertuar od poprzedniego rocznika i dodawaliśmy inne utwory: 2+1, Czerwone Gitary, ale były też utwory Hendrixa, Black Sabbath, Deep Purple, a nawet kilka popularnych włoskich kawałków.
A to uniwersalnie całkiem. Wtedy wszyscy słuchali Led Zeppelin, ale dzielili się na tych, którzy wolą Black Sabbath albo Deep Purple.
Wtedy taka muzyka leciała w radiu. Polskiej muzyki było mało.
No tak. Był też podział w polskiej muzyce na zwolenników Skaldów i Czerwonych Gitar, a z drugiej strony Breakoutów. Ja należałem do tych drugich.
Ja też. Dlatego Breakoutów też trochę graliśmy. Wtedy nie było disco polo, a my na weselach graliśmy najczęściej „Dziecko w czasie” i „Hey Joe”.
Zaraz, zaraz. Graliście na weselach? Mogliście?
Tak, w każdą sobotę.Dzięki temu nie obchodziły nas żadne kartofle na kuchni ani alarmy. Oprócz wesel umilaliśmy czas rodzinom odwiedzającym żołnierzy w jednostce. W klubie sprzęt był ustawiony na stałe. Natomiast w każdą niedzielę jeździliśmy do parku. Tam, gdzie teraz jest ten duży mural (ul. Parkowa – przyp. red.) była scena i tam do południa grywaliśmy spacerowiczom.
Gdzie jeszcze grywaliście? Was też obowiązywał udział w festiwalu piosenki radzieckiej?
Tak, musieliśmy przygotowywać programy słowno-muzyczne związane z wyzwoleniem. Ale wspominam też koncert w Grupie, takim mieście w kujawsko-pomorskiem. Na ten występ pożyczyliśmy oświetlenie z teatru. Było tak profesjonalne, że gdy je podłączyliśmy, poszło zasilanie na całym tamtejszym osiedlu (śmiech).
To się nazywa siła rock’n’rolla!
Taaak. Graliśmy też często w Klubie Garnizonowym „Pod sową” przy ulicy 3-go maja. I w zastępstwie za jeden zespół w łódzkim klubie garnizonowym. Pamiętam, jak jeden major sypnął tam kasą do saksofonu, życząc sobie usłyszeć topowy wówczas utwór „Jak się masz kochanie” z dedykacją dla pewnej pani. No i muszę jeszcze wspomnieć o piknikach żołnierskich. Latem wojsko robiło poza miastem mnóstwo takich imprez dla rodzin wojskowych. Prąd braliśmy z agregatu oddalonego od nas o pół kilometra. Niesamowicie hałasował.
A jaki był skład zespołu?
No perkusja, radzieckie organy dwupoziomowe, bardzo ciężkie – dźwigało je czterech facetów, ja na basie, kolega na gitarze prowadzącej, czasami mieliśmy saksofonistę, a czasami braliśmy też wodzireja. Pochodziliśmy z różnych miast: z Pabianic, z Łodzi, ja byłem ze Zgierza, a saksofonista z Torunia.
No to skład, powiedziałbym, ogólnopolski. A wiesz, że do tej pory zgierzanie dyskutują, który zespół lepiej grał: Eltony czy Elektrony, a może Arturowie?
Wiesz(śmiech), na zabawach wielokrotnie się spotykaliśmy i zgadywaliśmy się, żeby coś wspólnie pograć. Mieszaliśmy składy, improwizowaliśmy. To naprawdę był dobry rock’n’rollowy czas.
Zostaw komentarz