Dolina Katmandu
Nepal, kraj ukryty w środkowej Azji, w cieniu najwyższych gór świata, zatopiony na południu w dzikich tropikalnych lasach. Niewielkie państwo położone pomiędzy dwoma azjatyckimi potęgami – Chinami i Indiami, jeszcze do niedawna królestwo, chlubi się niezwykłą różnorodnością kulturową, religijną i krajobrazową. Kraj, przez który całe tysiąclecia przebiegały szlaki handlowe i trakty migracyjne do niedawna był zamknięty dla obcych. Dzisiaj możemy podziwiać jego piękno i różnorodność.
Na początek dolina Katmandu. Nasz samolot wylądował około godziny 20.00. Późno, ale pierwotnie przylot miał być dopiero po 23.00. Najpierw formalności wizowe, które częściowo załatwiliśmy w Polsce, potem odbiór bagażu. Pas transportujący walizki i plecaki jest bardzo krótki, więc musimy odnaleźć nasze bagaże w stercie powstałej na podłodze. Jakoś się udaje. Teraz jeszcze wózek, winda i pierwsza wymiana waluty. Tłok i gwar panujący w okolicy lotniska powoli zmienia się w niezwykły spokój w małych uliczkach starego miasta, gdzie znajduje się nasz hotel.
Niezwykły Durbar Squer
Jakże inaczej wszystko wygląda w ciągu dnia. Po śniadaniu ruszamy w kierunku Durbar Squer. To najważniejsze miejsce we wszystkich starożytnych miastach Nepalu – tu znajduje się bowiem Plac Królewski. Po wyjściu z naszej bocznej uliczki wpadamy w ogromny zgiełk i ruch uliczny. Mnóstwo pieszych, rowerów, riksz, skuterów motocykli i samochodów przemieszcza się obok siebie. Wszystkie sklepy są już otwarte. Piekarnie, warsztaty i bary również. Przy świątyniach tłoczą się wierni. Każdy chce złożyć ofiarę i dostać „tika” – kropkę między oczami ze sproszkowanej masy kwiatowej, na dobrą wróżbę.
Durbar Squer to muzeum na wolnym powietrzu, Za wejście obcokrajowcy płacą 1000 rupii, ale mając zdjęcie, można uzyskać legitymację uprawniającą do wejścia w czasie całego pobytu w Nepalu. Spośród wielu świątyń na szczególną uwagę zasługuje Kasthamandap. Pochodzący z XII w. budynek służył pierwotnie całej społeczności. Obok niewielka, ale oblegana świątynka Ganeshy, syna boga Siwy z głową słonia.
Patan to drugie stare i bardzo ważne miasto w kotlinie Katmandu. Nie mogąc znaleźć właściwego autobusu, pytamy taksówkarzy o cenę. Ich propozycja wydaje nam się wygórowana. Korzystając z uprzejmości policjanta, w jego „eskorcie” wsiadamy do właściwego autobusu.
Po przejściu pięknej bramy wchodzimy w obszar starego miasta. Na placu Durbar uiszczamy opłatę i ruszamy do pałacu królewskiego. Podobnie jak w innych miejscach, widać tutaj zniszczenia po trzęsieniu ziemi w 2015 r. Niektóre obiekty pokryte są siecią rusztowań, na których miejscowi rzemieślnicy odtwarzają dawne piękno – dzieła newarskich mistrzów snycerki. Jednak naszą szczególną uwagę zwróciły baseny kąpielowe zlokalizowane na dziedzińcach pałacu. Ich brzegi są misternie rzeźbione i otoczone postaciami z mitologii hinduskiej. Z wielu świątyń poza Durbar na uwagę zasługuje mandir Kumbeśwary. Sanktuarium ma aż pięć dachów, co świadczy o jego randze. Czas na powrót do Katmandu. Wracamy tam wynajętym autobusem jako jedyni pasażerowie.
Na każdym kroku zabytki UNESCO
Bhaktapur to kolejne miasto wpisane na listę UNESCO. Tutaj opłatę wnosi się już przed przekroczeniem murów miejskich, co oczywiście czynimy. Jesteśmy na miejscu bardzo wcześnie, miasto dopiero budzi się do życia. Podobnie jak w innych miejscach podchodzą do nas mężczyźni chcący służyć za przewodników. Taka pomoc nie jest nam potrzebna, zawsze dobrze przygotowujemy się do wyjazdu. Mamy też ze sobą solidny przewodnik i jeszcze Google… No właśnie, Google to oznaka globalizacji, ale w takich momentach rodzi się pytanie o ludzi, z których kultury i dokonań ich przodków czerpiemy bardzo dużo. To przykra konstatacja, ale ludzie przestają być potrzebni. My decydujemy się skorzystać z pomocy przewodnika. Tego dnia będzie nam towarzyszył młody chłopak o imieniu Lama. Zanim nastąpi wyjście, jemy śniadanko w typowej knajpce, gdzie zamawiamy pierożki Momo i czarną herbatę. Na szczęście dla nas to herbata bez cukru i bez mleka. W Nepalu podobnie jak w Indiach często jest przesładzana i podawana z mlekiem, a to całkiem nie nasze smaki.
Gdy docieramy na miejsce, od razu zwracamy uwagę na Świątynię Śiwy, charakterystyczną ze względu na płaskorzeźby przedstawiające sceny erotyczne. Wewnątrz, otaczane szczególną czcią, znajduje się wyobrażenie lingi (pierwotnego kosmicznego jaja, z którego powstał wszechświat – przyp. red.). Dzieje się dużo i wiele jest do zobaczenia. Odwiedzając pracownię graficzną, poznajemy tajniki malowania mandali. Obok placu garncarzy znajduje się świątynia przykryta, podobnie jak w Patanie, pięcioma dachami. Kiedy już nasycimy oczy, opuszczamy Bhaktapur. Przedtem jednak kupujemy lhasi – rodzaj jogurtu w glinianym garnku wykonanym przez miejscowych garncarzy (naczynie przyjechało z nami do domu) i świeżutkie pączki w kształcie obwarzanka. Pycha.
Kolejny przystanek to Paśupatinath – kompleks świątynny na obrzeżach Katmandu wpisany na listę UNESCO. Na wysokim wzgórzu z wieloma świątynkami za ogrodzeniem widzimy stadko danieli. Miejscowa kobieta sprzedaje sałatę, którą można karmić zwierzęta. Niestety, w pewnym momencie podchodzi do niej „święta krowa” i zjada cały towar. No cóż, tak bywa. Tymczasem w dole nad rzeką trwa ceremonia pogrzebowa. Zawinięte w całun zwłoki są obmywane, a następnie palone. Prochy zrzuca się do rzeki.
Aby wejść na szczyt Swajambhunath, trzeba pokonać 300 bardzo stromych schodów. Po obu stronach witają nas sympatyczne małpie rodziny. Jest też wiele rzeźb przedstawiających miejscowe bóstwa. Wreszcie docieramy do wielkiej, liczącej setki lat białej stupy. Jej idealny kształt obrazuje stworzenie świata. Z dziedzińca świątyni roztacza się widok na całą dolinę. Kiedyś powstaną tu nowoczesne budynki – mówi nasz przewodnik . Kiedyś może tak, ale daj Boże, żeby nieprędko – myślę, patrząc na tę niezwykłą krainę.
Beata i Dariusz Cłapowie
Zostaw komentarz