Badey. Coraz dziwniejsze dźwięki
Część publiczności zgromadzonej na koncercie Hodaka (jedna z odsłon hiphopowej Beat Strefy na ZgJeżoGraniu) mogła poczuć się zdziwiona, gdy artysta opowiadał, że przed laty przyjeżdżał do Zgierza i nagrywał tu w studio u swojego przyjaciela. Co więcej, ów kolega jest częścią jego koncertowego składu… Nie byli zdziwieni przyjaciele i rodzina Adriana Marcinkowskiego, którzy tego dnia przyszli posłuchać jego umiejętności DJ’skich. Po koncercie Badey – bo taki przybrał pseudonim – opowiedział nam o swojej miłości do muzyki, związkach ze Zgierzem czy współpracy z Kubanem.
Kiedy narodziła się twoja muzyczna pasja?
Muzyką interesowałem się już w podstawówce, wtedy na płytach CD poznawałem pierwsze rapowe kawałki. Wychowywałem się na muzyce 50 Centa, Snoop Dogga, Eminema czy też 2paca, ale pamiętam też kawałki polskich wykonawców, np. Liroya.
Czyli od początku był to hip-hop?
Nie, słuchałem, jak chyba wszyscy, także radiowych hitów, jak Mambo nr 5 czy Elvisa Presleya. Nawet smerfne hity pamiętam, nie ukrywam, że remixy moich ulubionych numerów w języku polskim na moment skradły mi serce. Nawet teraz, zajmując się hip-hopem, jestem otwarty na różne gatunki. Jestem na przykład fanem muzyki z lat 20. i 30.
Jak zdobywałeś pierwsze nagrania?
Płyty CD, właściwie to jeszcze pamiętam kasety. A później to już tylko Internet. Gdy miałem dostęp do sieci, to w pętli potrafiłem słuchać ulubionych kawałków po pięćdziesiąt razy dziennie, do dziś mi to zostało (śmiech).
Czy istniało wokół ciebie środowisko ludzi zainteresowanych hip-hopem?
Szczerze mówiąc, na początku byłem z tym praktycznie sam, znajomi dookoła słuchali tego, co dawała VIVA czy MTV, głównie pop w stylu Nelly Furtado czy Beyoncé. Wielu znajomych miałem z okolic Zgierza, wtedy też mieliśmy zajawkę na taniec, który nazywał się C-walk (crip walk). Wywodził się od cripów, czyli gangu w Stanach. Ten taniec oczywiście ewoluował i nie miał nic wspólnego z przestępcami. Nagrywaliśmy wtedy filmiki, jak tańczyliśmy do hiphopowych numerów i przez to poznałem większość popularnych dziś polskich raperów. Można powiedzieć, że połączył nas taniec (śmiech). Później poszedłem w turntablism (forma posługiwania się gramofonem) i scratchowanie na winylach. Siedziałem przy sprzęcie całe dnie za czasów gimnazjum/liceum i wydobywałem z winyli coraz to dziwniejsze dźwięki. Nie ukrywam, rodzice dość mocno to przeżywali, gdy robiłem to na głośnikach, a nie na słuchawkach.
Na backstage’u zgierskiego koncertu pojawił się temat twojego studia nagraniowego. Kiedy ono istniało?
Spoko Studio powstało w 2014 r., stworzyłem je z przyjacielem Enesem. Głównie dla naszych potrzeb, ale w planach była realizacja nagrań innych, czyli potencjalnie działalność zarobkowa. Jak to w życiu bywa, większość czasu spędzaliśmy tam sami i rzadko poszukiwaliśmy osób do nagrań. Gdy zaczęli przyjeżdżać Kuban, Żabson czy inni, którzy wrzucali info o nas w mediach społecznościowych, to zapytań oczywiście przybywało, ale doba ma tylko 24h, więc nie każdego udało się przyjąć. Bardziej zależało nam na własnym rozwoju i marki niż na zarabianiu. Spoko Studio przy ul. Struga nie istnieje od 2019 r., cały sprzęt przeniosłem do Warszawy, a właściwie część sprzętu, kolejny dokupiłem, żeby uzyskać jeszcze lepszy dźwięk, ale tym razem już w domowym zaciszu. Do tej pory tworzę muzykę w domu, zdarza się, że przyjeżdżają też nagrywać inne osoby.
Wspomniałeś o Żabsonie, kto jeszcze nagrywał w twoim zgierskim studio?
Żabson był kilka razy, Quebo chyba raz. Najwięcej czasu jednak spędził chyba Kuban. Nagraliśmy tam naprawdę sporo kawałków i spędziliśmy niejedną zimę. Prawda jest taka, że większość numerów nigdy nie wyszła i już nigdy nie wyjdzie, a śmiało mogę zdradzić, że sesje są liczone w setkach. Bardzo dużo czasu spędził tam ze mną też Hodak, który podobnie jak Kuban przyjeżdżał do mnie na kilka dni, siedzieliśmy wtedy w studio i „rzeźbiliśmy” cały czas.
Co tam powstało?
„Myślisz jeszcze” Kubana zrobiliśmy w Spoko Studio, Żabsona kilka kawałków na „Passion Fruit” i chyba „Nie kumam”, pojedyncze utwory Hodaka na pierwszą płytę oraz kilka mniej znanych płyt czy singli, których, nie ukrywam, nazw nie pamiętam…
Jakie własne występy najbardziej zapadły Ci w pamięć?
Kołobrzeski Sun Festival był jednym z najbardziej imponujących festiwali, było bardzo dużo ludzi. Grałem tam jako DJ z Kubanem na głównej scenie. Koncert był jednym z lepszych zagranych przez nas, też ze względu na to, że był to nasz już piętnasty koncert po długiej przerwie. Dodatkowo grałem też tam na Club Stage, czyli scenie przygotowanej przez chłopaków z So Hard z Wrocławia. Poznałem się z nimi parę lat temu, chłopaki organizują serię imprez trapowych w całym kraju. Przychodzi tam naprawdę bardzo dużo osób i grają najlepsi DJ z Polski, raperzy także dają swoje show. Widok kilku, kilkunastu lub kilkudziesięciu nawet osób pod sceną naprawdę robi wrażenie, tym bardziej że za DJ’kę zazwyczaj wychodzę jako pierwszy.
Koncert na Męskim Graniu z Kubanem był bardzo miłym doświadczeniem. To są zupełnie inne występy, inaczej się gra, setlista jest bardziej sprecyzowana. Masz tam ludzi od 18. roku życia do, obstawiam, 70. Ludzi, którzy już znają kawałki oraz ci, którzy słyszą je prawdopodobnie po raz pierwszy. Było bardzo ciekawie, zupełnie inaczej niż na koncertach hiphopowych.
Na ile ważny jest tekst w utworach hip-hopowych? Czy zwracasz na to uwagę czy jednak beat jest ważniejszy?
Oj zdecydowanie i tekst, i beat. A tak naprawdę tekst, beat, głos, pomysł, mix/mastering. Często obróbka tego potrafi zrobić 50 procent całego utworu. Świetnie to widać w Stanach, np. w kawałkach Travisa Scotta. Mix mastering gra tam pierwsze skrzypce. Wiesz, to też zależy, czego szukasz. Może ci się spodobać kawałek Kubana czy Hodaka, który mówi o życiu, o sercowych sprawach i będziesz odtwarzał go w pętli, bo masz podobnie. A możesz mieć vibe imprezowy i będziesz chciał posłuchać któregoś z kawałków Żabsona. Wszystko zależy od tego, w jakim momencie się znajdujesz, ale i tekst i beat jest tak samo ważny.
Ty i Zgierz…
Wychowałem się na Osiedlu 650-lecia. Chodziłem do SP8, później Gimnazjum nr 3 oraz na samym końcu LO im. Staszica… piękne czasy. Wtedy mało osób interesowało się muzyką. Teraz, kogo nie zapytasz, to wszyscy znają wykonawców czy kawałki albo nawet tworzą muzykę. Kiedyś tak nie było. Ahhh, wróciłbym na chwilę do tych beztroskich dni. Staram się wracać do Zgierza raz na miesiąc, żeby odwiedzić rodzinę. Znajomych już tu raczej nie mam. Wszyscy powyjeżdżali, ale lubię tu wracać. Na zawsze Zgierz w sercu.
rozmawiał: Jakub Niedziela
Zostaw komentarz