Trudna przeprawa do Kraju Kwitnącej Wiśni
Olimpiadę w Tokio mamy już prawie za sobą. Prawie, bo w czasie pisania tej relacji trwają jeszcze zmagania paraolimpijczyków. Zajrzyjmy więc na chwilę do tego kraju, do Japonii. Aż chciałoby się zadać pytanie, co oznacza Japonia, jakie mamy pierwsze skojarzenia?
Moją wizję Japonii na długo ukształtowały wspaniałe filmy Akiro Kurosawy. Potem przyszedł moment fascynacji niesamowitym rozwojem techniki i inżynierii w tym kraju. Wiele lat upłynęło, zanim pojawiła się możliwość skonfrontowania wyobrażeń z rzeczywistością.
Plan był taki, by do Japonii przedostać się drogą morską z Pusan w Korei Południowej. Jednak po dotarciu na przystań promową, dowiedzieliśmy się, że promy nie kursują z powodu bardzo złej pogody. Na morzu był ogromny sztorm. Na pytanie, kiedy promy ruszą, pani w okienku odpowiedziała z rozbrajającą szczerością, że nie wie. Sytuacja stawała się trudna. Na szczęście z własnej inicjatywy ta sama pani postanowiła nam pomóc. Poinformowała nas, że jest szansa na transport powietrzny, bo loty do Fukuoka nie są odwołane. To oznaczało dodatkowe koszty, ale w takich sytuacjach mówi się: trudno. Szybko złapaliśmy taksówkę i już niedługo byliśmy na lotnisku. Na pokładzie stewardesy rozdawały soczki i zabroniły się odpinać podczas całego 45-miniutowego lotu. Niby chwila, ale wypełniona niekończącymi się turbulencjami i jedna z najtrudniejszych w naszym życiu.
Trochę jak w Matrixie
Z lotniska odjechaliśmy autobusem do najbliższej stacji metra. Próba wynajęcia taksówki uświadomiła nam, że Japonia jest naprawdę drogim krajem. Trafiliśmy na godziny popołudniowe, szczyt komunikacyjny. We wszystkie strony przesuwały się potoki podobnie ubranych ludzi. Czarne garnitury i białe koszule. Panie w czarnych garsonkach ze spódnicami do kolan. Poczuliśmy się jak samotna wysepka w morzu tej czerni. Rzecz niezwykła – do tej wysepki dotarła jeszcze jedna postać, którą okazała się nasza rodaczka przywabiona brzmieniem polskiego języka. Po krótkiej rozmowie i wymianie serdeczności pożegnaliśmy się.
Podziemie metra to jednocześnie ogromne centrum handlowe. Wracający z pracy ustawiają się długich kolejkach po gotowe danie, które podgrzeją sobie w domu. W metrze naszą uwagę przykuł widok wielu bezdomnych ludzi, koczujących w różnych miejscach, mieszkających w starych kartonach. Czasem śpiących, innym razem czytających książki. Spotykaliśmy ich również na zewnątrz, chociaż pogoda w Japonii jest często dżdżysta. Ta pogoda sprawiła również, że przeżyliśmy ciekawą przygodę. Kiedy byliśmy w sklepie, solidnie się rozpadało. Zadowoleni z siebie założyliśmy na głowę torebki foliowe. Pan z obsługi popatrzył na nas z uznaniem, a potem zaprowadził do stojaka z parasolami z tworzywa, które w potrzebie brało się i zostawiało przed innym sklepem. No cóż…co kraj, to obyczaj.
Ulice w Japonii są zatłoczone do granic możliwości. Samochody wyglądają jak kwadratowe pudełka. Każde miejsce wykorzystuje się na parkingi, w niektórych samochody podnoszone są łańcuchami na wyższy poziom.
Egzotyczna duchowość i silna tradycja
Szczególnym miesiącem dla Japończyków jest kwiecień – czas kwitnienia wiśni i czas prawdziwego wybuchu euforii wśród mieszkańców tego egzotycznego kraju. Pod drzewami urządzane są spotkania towarzyskie i uczty. Malarze rozstawiają sztalugi i starają się uwiecznić to niezwykłe piękno. Aleje wiśniowe często znajdują się w okolicy świątyń. Dla nas było to pierwsze spotkanie z shintoizmem, wyznaniem, które narodziło w VI wieku naszej ery z wielu miejscowych wierzeń, kultywowanym tylko w Japonii. Shintoizm opiera się animizmie – przekonaniu, że wszystko, co nas otacza, ma duszę. Do świątyni, czyli chramu (jinja) prowadzi tradycyjna brama tori. Wewnątrz natrafiamy na studnię z czerpakami do obmywania przed spotkaniem z bóstwem (są nawet instrukcje, jak to robić ), a niekiedy również do picia. Często można zakupić tabliczki z wróżbami, które większość ludzi pozostawia w świątyni. A jak nazywa się shintoistyczny bóg, czyli kami? Otóż jest tych bóstw osiem milionów! Aż tyle…zatem, kto ich nazwie i spamięta? Dla wyznawców to nieważne. Chodzi głównie o to, że może ich być nieskończenie dużo… na przykład osiem milionów.
Nieodłącznym elementem świątyni są również kolorowe beczki na sake. Niejednokrotnie stoją ich całe ściany. Przechodząc pomiędzy drewnianymi budynkami chramów, trudno uwierzyć, że liczą sobie one po kilkaset lat. Jest tu jednak pewna tajemnica. Co 20 lat świątynie są rozbierane, odnawiane i ponownie składane. To taki rodzaj cyklu śmierci i odrodzenia. Mimo niesamowitego rozwoju, Japończycy są mocno osadzeni w tradycji. Często mieliśmy możliwość zobaczyć kobiety w kimonach lub mężczyzn w tradycyjnych strojach.
No cóż… czas ruszać w dalszą drogę. Stajemy na dworcu kolejowym, czekając na jeden z tych legendarnych japońskich pociągów. Przyjechał. Stanął w dokładnie w wyznaczonym miejscu punktualnie co do sekundy. Pasażerowie wyszli dokładnie po wyznaczonych liniach. Potem pojawiła się elegancko ubrana pani konduktorka, która sprawdziła, czy wszystko w porządku. Na peronie czekała jeszcze ekipa sprzątająca robiąca błyskawiczne porządki i przestawiająca siedzenia. Potem my zajęliśmy miejsca w oczekiwaniu na dalsze przygody w Japonii, ale o tym następnym razem.
Kiedy wspominam pierwsze chwile w Japonii, zawsze myślę o locie z Korei. To moje pierwsze skojarzenie. Mieliśmy potem mnóstwo podróży lotniczych. Nieraz bardzo długich, ale ta na zawsze pozostanie w naszej pamięci. To była naprawdę bardzo trudna przeprawa.
Beata i Dariusz Cłapowie
Zostaw komentarz