Muzyka to całe moje życie
Przybliżając historię zgierskiego rocka, nie sposób nie wspomnieć o Piotrze Fliesie. To muzyk, nauczyciel, instruktor w Miejskim Ośrodku Kultury, kierownik studia nagrań, pianista, a w początkowym okresie działalności również perkusista. W rozmowie z Witkiem Świątczakiem stara się pokrótce (choć to nie łatwe) opowiedzieć o każdym etapie twórczości i co ciekawszych projektach realizowanych w szkołach i domach kultury.
Piotrze, obserwuję u ciebie ciągłą potrzebę grania, tworzenia i uczenia muzyki. Zawsze tak było?
Zaczęło się w latach 80. Od muzyki klasycznej – to przez szkołę muzyczną. Ale prawdziwa przygoda z muzyką rozrywkową zaczęła się w technikum. W tym, do którego chodziłem, próbowała legenda punka – zespół Moskwa. Choć szkoła była mało artystyczna, to była w niej sala z bębnami, instrumentami i nagłośnieniem. Najpierw siedzieliśmy pod drzwiami, podsłuchując, a potem pozwolono nam wchodzić do sali. Kiedy chłopaki z Moskwy szkołę kończyli, to już my zasiedliliśmy tę salę. Grałem na perkusji, a nasz zespół powstał w zasadzie na potrzeby studniówki. Dzięki temu często zwalniano nas z lekcji – nam to pasowało.
I co było dalej?
Potem to już Zgierz. Tak się dobrze złożyło, że dwa piętra niżej mieszkał kumpel, który grał na basie – była to „jednoklatkowa” sekcja rytmiczna w bloku nr 13. Niedaleko słynnej 17, w której mieszkał Darek Karwowski i Grzesiek Gawrysiak. Wtedy jeszcze o sobie nie wiedzieliśmy. Pierwszy band powstał w MOK-u, który wtedy mieścił się na ul. Dąbrowskiego. Tam zaczynaliśmy z Robertem Rybczyńskim, Grześkiem Winnickim i Pawłem Ciesielskim. Pamiętam, że pierwszym coverem, który zagraliśmy, był „Paranoid” Black Sabbath. Do dziś uwielbiam Ozzy’ego. Jakiś czas później z Pawłem dołączyliśmy do Dzikiego i Tomka Dziedzica. Tak powstał Hand Up.
Byliście wtedy jedynym zespołem grającym w MOK-u. Instruktorzy do tej pory wspominają tamten czas. Graliście sporo koncertów.
Tak, pierwszy, historyczny przed SP7, kilka w SEM-ie, a nawet w kultowym wtedy studenckim klubie „Pod Siódemkami” w Łodzi. Zwieńczeniem mojej przygody z Hand Up było zafundowane nam przez MOK demo, które nagraliśmy w Łodzi. Muszę przyznać, że czasem do niego wracam. Energia cały czas tam jest. Nic nie uleciało. Kolejny muzyczny etap w jakimś sensie trwa do dziś – to klawiatury. Zarówno te fortepianowe, jak i QWERTY. Zafascynował mnie home recording. Nagrywanie, aranżowanie, eksperymentowanie z dźwiękiem. Dużo pracowaliśmy wtedy Grześkiem Gawrysiakiem i Olą Kubiak. Jako Grassuff w studiu Radia Łódź nagraliśmy EP-kę, która ukazała się na CD w czasopiśmie „Estrada i studio”. To był dobry czas. Później poświęciłem się pracy w gimnazjum…
…co przysporzyło ci wielu nowych doświadczeń i kolejnych muzycznych przygód?
Dokładnie! Prowadziłem chóry i zespoły instrumentalne. Uczestniczyliśmy z sukcesami w konkursach ogólnopolskich, sporo występowaliśmy. Wspólnie muzykowaliśmy. Spotkałem wielu świetnych, wrażliwych otwartych na współpracę młodych ludzi. Tak zresztą powstał zespół Kredens Acoustic. Urzekła mnie po prostu barwa głosu i umiejętności jednej z uczennic Zuzy Nagiel. Zaczynaliśmy od śpiewania przy fortepianie, potem kontrabas, a z czasem zespół rozbudował się jeszcze bardziej. To, jak na razie, chyba najważniejsze moje przedsięwzięcie muzyczne. Udało nam się nagrać płytę, zagrać bardzo dużo koncertów w całej Polsce, m.in. w rozgłośniach radiowych: w Łodzi, Kielcach, Szczecinie, a w końcu w Studio im. Agnieszki Osieckiej w Trójce. Pamiętam ten stresik, gdy 5 metrów przede mną, w pierwszym rzędzie siedział Wojciech Waglewski, juror konkursu Škoda Audio. Spośród setek zespołów udało nam się zakwalifikować do grona 10 laureatów.
W tym samym czasie pracowałeś już w MOK-u. Prowadziłeś Akademię Dźwięku.
Wtedy był to rodzaj działalności ukierunkowanej na śpiew z towarzyszeniem fortepianu. Starannie wybrany repertuar gwarantował rozwój warsztatu wokalnego, motywował do pracy, ale jednocześnie dawał możliwości koncertowe. Z czasem Akademia Dźwięku, ewoluując, przekształciła się w zespół Mokka nawiązujący swoją nazwą do MOK-u i nieco łagodniejszego charakteru grania. Od pewnego czasu jest to już grupa wokalno -instrumentalna interesująca się zdecydowanie klimatami funk. Zdarzają się czasem piosenki autorskie. Zapraszani jesteśmy na koncerty miejskie, gdzie chętnie występujemy, dlatego z utęsknieniem czekamy, aż sytuacja pandemiczna przeminie i będziemy mogli wrócić do czynnego grania.
A jak powstali Vytravni?
Ewę Leśniewicz, czyli wokalistkę z Pabianic poznałem w naszym studiu kilka lat temu. Dobrze, że odświeżyłem tę znajomość. Pozostali muzycy to lokalsi. Znam ich od lat właśnie z MOK-u. Od zawsze kręcili się gdzieś między studiem, galerią czy „teatralną”. W podobny sposób zapraszałem muzyków i wokalistów do projektu pastorałkowego, który zrealizowaliśmy u nas minionej zimy. Udało się nagrać piosenkę, której realizacja na 2 tygodnie pozytywnie wkręciła ponad 20 osób. Wszyscy stąd, wszyscy nasi. Mamy świetny team. Bardzo się cieszę. Mam nadzieję na powtórkę w tym roku. Wracając do Vytravnych, kończymy właśnie nasze autorskie piosenki. Będzie tego z tuzin, czyli idealnie, żeby zagrać koncert online. Planujemy go pod koniec kwietnia.
Wracając do pierwszego pytania, widzę, że potrzeba muzykowania tkwi w tobie od dawna i nie zamierza się ulotnić?
Muzyka to dla mnie okazja do tego, żeby poznawać ludzi. Muzyka to sposób na wymianę emocji, sposób na to, żeby tworzyć, wypowiadać się i żyć. Lubię to robić.
Wysłuchała Magdalena Ziemiańska
Zostaw komentarz