Tajemnice Kung-fu
Dawno, dawno temu, kiedy byłem młodym chłopcem (to musiało być naprawdę dawno!) wszedł na ekrany polskich kin film „Wejście smoka” z Brucem Lee w roli głównej. Spowodowało to prawdziwą eksplozję zainteresowania wschodnimi sztukami walki. Siedząc na sali kinowej, mogliśmy przenieść się do świata mnichów z Shaolin. Bruce’a Lee symbolicznie spotkałem dwukrotnie.Po wielu latach bowiem udało mi sięrealnie dotrzeć do słynnego klasztoru Shaolin.
Klasztor Shaolin wpisany w 2010roku na listę UNESCO znajduje się w chińskiej prowincji Henan. Aby do niego dojechać, wyruszyliśmy z pięknego miasta Luoyang, mając do przejechania ponad 80 kilometrów. Możliwości dojechania na miejsce było kilka: autobusem, mikrobusem lub taksówką. Wybraliśmy oczywiście autobus. Kiedy staliśmy w kolejce po bilet, podchodzili do nas kierowcy alternatywnych środków lokomocji, oferując swoje usługi, oczywiście droższe niż przejazd autobusem. Gdy w końcu kupiliśmy bilet, mogliśmy wejść na teren dworca. Nad poszczególnymi drzwiami wyświetlane były kierunki jazdy, napisane po chińsku, oczywiście. Dobrze, że podawany tam był również numer kursu. To było dość pomocne.
Kiedy spacerowaliśmy sobie spokojnie po dworcu, podeszła do nas jakaś kobieta w bluzce ze złotym nadrukiem i zaczęła nas dokądś ciągnąć. Nie daliśmy się jej. Jednak po jakimś czasie podszedł mężczyzna i zewsparciempracownika informacji wytłumaczył nam, że nasz autobus za chwilę odjeżdża. Kobieta okazała się konduktorką z tego autobusu.
Po drodze zmieniali się pasażerowie. Wysiadali miastowi, a ich miejsca zajmowali prowincjusze z klatkami pełnymi kur lub narzędziami rolniczymi. W autobusie poznaliśmy kobietę, która zadeklarowała nam pomoc w dotarciu do znanej świątyni.
Pozłacane posągi wielkich mistrzów i wszechobecna woń kadzidła
Przed klasztorem stoi ogromny pomnik mnicha ze złożonymi do modlitwy rękoma i głaz, przed którym ludzie robią sobie pierwsze zdjęcia. Na tereny klasztorne prowadzi piękna, stara brama. Do zakupionego biletu dostajemy jeszcze płytę DVD z muzyką i widokami z klasztoru. Jedną z większych atrakcji na terenie samej świątyni jest pokaz kung-fu w wykonaniu mistrzów tej sztuki. Pokazy odbywają się co godzinę, ale pokaz można zobaczyć tylko raz. Stajemy w długiej kolejce. Staramy się być wcześniej, aby zająć lepsze miejsca. Na scenie ozdobionej ścianą tradycyjnej budowli odbywają się pokazy. Mnisi wykonują akrobatyczne skoki, pokazują ćwiczenia z użyciem różnych rodzajów broni, zakładają nogę na głowę, stojąc lub siedząc. Jest też oczywiście rozbijanie cegieł i desek gołą ręką. Na koniec krótkie szkoleniedla kilku chętnych. Troje młodych ludzi próbuje naśladować ruchy i pozycje mnichów. Trzeba przyznać, że wygląda to dość zabawnie.
Nauka w świątyni odbywa się od najmłodszych lat. Wśród ćwiczących można spotkać nawet kilkulatków. Budynki świątynne rozsiane są po całym terenie. Najstarszy pochodzi ponoć z V wieku! Jesteśmy zachwyceni ich pięknem i dostojeństwem. Jeden z nich poświęcony jest najsłynniejszym mistrzom. Ich pozłacane rzeźby rozstawione są wokół ściany pawilonu. Wreszcie docieramy do najsłynniejszego ze wszystkich.
Aby wejść do świątyni, trzeba pokonać niewielki mostek i kilka schodków. Na dziedzińcu zatrzymujemy się przy sklepiku i u sprzedającego mnicha kupujemy coś w rodzaju naszego różańca – drewniane kulki na sznurze, które buddyjscy mnisi noszą przy pasie. Na każdym kroku towarzyszy nam woń kadzideł. To forma modlitwy. Z zapalonymi kadzidełkami w rękach wykonuje się serię ukłonów w stronę świątyni. Niedopalone kadzidełka wrzucane są do specjalnych kotłów, palenisk i tam się dopalają. Dochodzimy wreszcie do najstarszej sali ćwiczeń. Malunki na ścianach pokazują mistrzów z uczniami, a w podłodze wykonanej z kamiennej kostki, widać wgłębienia powstałe od wielokrotnych uderzeń nogą.
Nie samą walką żyje mnich
Inną sztuką kultywowaną w klasztorze jest kaligrafia. Do pisania używa się pędzli z długim włosiem trzymanych pionowo nad kartką. Na końcu obiektu znajduje się cmentarz starych mistrzów, a warto wiedzieć, że cmentarze to rzadko spotykany widok w Chinach. Ten składa się z wysokich wieżyczek, nagrobków ustawionych za drewnianym ogrodzeniem. W pewnym momencie oczom naszym ukazuje się niezwykły widok – trzech mnichów… czarnoskórych! No cóż, to świadczy tylko o otwartości mnichów i klasztoru na świat, na któryświątynia przez wieki była zamknięta i obcy nie miał tam wstępu. Czas biegnie nieubłaganie. Trzeba nam wracać. W blasku zachodzącego słońca widzimy place wypełnione ćwiczącymi. Na komendę wszyscy wykonują te same ruchy. Bije z nich ogromna moc. Wracamy autobusem. Na dworcu przed wyjazdem idziemy coś zjeść. Odnajduje nas tutaj kierowca busa, którym mamy jechać i tłumaczy, żebyśmy już szli z nim. Po drodze znów spotykamy kobietę, która jechała z nami w tę stronę. Tym razem nie pojedziemy razem.Zabrakło dla niej biletu na ten autobus. Pojedzie następnym. Wewnątrz zajmujemy rozkładane miejsce obok kierowcy i dostawkę między rzędami siedzeńi tak jedziemy! Chiny to daleki i odległy kulturowo kraj, jednak na każdym kroku mogliśmy liczyć na pomoc miejscowych ludzi.Przeżyliśmy już zalew filmów o kung-fu lub karate. Nikogo to już tak nie emocjonuje jak dawniej. My będziemy tu wracać, choćby w myślach, tak jak wraca się do wspaniałych czasów młodości.
Beata i Dariusz Cłapowie
Zostaw komentarz