Idźcie na Plac Kazika
Kto zna Kazimierza Kwiatkowskiego, nazywanego powszechnie Kazikiem? Już wyobrażam sobieskanowanie listy znajomych na Facebooku, później głębsze googlowanie, bo niestety „pamięć wbudowana” jakoś zawodzi. No cóż, nie ma co się nadmiernie wysilać. Wszystko zaraz wyjaśnimy.
Hoi An to miasto w środkowym Wietnamie, przepięknie położone nad Morzem Południowochińskim w delcie rzeki Thu Bồn River. Przyjechaliśmy tutaj, jak do wielu innych miejsc w Wietnamie nocnym autobusem z miejscami do spania. To tania i wygodna forma podróżowania. Łóżka na końcu autobusu są połączone. Dostajemy koc i poduszkę – komfort jak w domu. Do tego blisko do toalety, a obsługa daje też butelkę wody mineralnej. Nie do końca jest tak różowo. Problem pojawia się, gdy drzwi do toalety się nie domykają lub silnik pracuje zbyt głośno…ok,nie czepiam się.
Niezwykłe miasto
Dojeżdżając do Hoi An, naszym oczom ukazują niezwykłe rozlewiska wodne – to delta rzeki. Tereny są bardzo żyzne, kwitnie rolnictwo. Bus zatrzymuje się na obrzeżach miasta prawdopodobnie dlatego, że nie ma wykupionego miejsca na przystanek w centrum. Tak bywa, chociaż nikt o tym wcześniej nie informuje. Na pasażerów już czekają taksówki. Po dużych negocjacjach jedna z nich wiezie nas do hotelu. Okazuje się jednak, że trafiamy do niewłaściwego. Dlaczego? Bo w mieście istnieją dwa o podobnej nazwie. Spokojnie, bez nerwów przechodzimy kilkaset metrów do naszego miejsca. Stąd po kąpieli i krótkim odpoczynku ruszamy do miasta. Jest niezwykłe. Czas tu się jakby zatrzymał wiele lat temu. Drewniane domki, przeważnie jednopiętrowe, zaczynają się przy nabrzeżu i stoją przy kilku ulicach w stronę lądu. Po drodze wzrok przykuwają stare świątynie, sklepy, gospody… Przez rzeki i kanały przerzucone są kryte, pięknie zdobione mosty. Aby zwiedzić ciekawsze miejsca, należy jednak wykupić zbiorowy bilet do pięciu wybranych atrakcji, wśród których jest most, muzeum czy świątynia. Jest ich znacznie więcej, więc później kupujemy następne bilety.W niektórych dostajemy jakąś skromną pamiątkę. Wielkiewrażenie robi na nas targowisko. To olbrzymia stara hala, na której można kupić mnóstwo artykułów, począwszy od warzyw i ryb, a skończywszy na pięknych przedmiotach rękodzieła miejscowych artystów. Wracając do hotelu, odwiedzamy dom kupca. Starszy pan pyta nas, skąd jesteśmy. Odpowiadamy, że z Polski. Wówczas zachęca nas do odwiedzenia Placu Kazika. W hotelu przeglądamy mapę miasta. Czyżby plac nam jakoś umknął, chociaż jest w centrum zabytkowej dzielnicy? No i kim jest tajemniczy Kazik?
Spuścizna Kazika
Okazuje się, że chodzi o naszego rodaka Kazimierza Kwiatkowskiego, pochodzącego z Lubelszczyzny architekta i konserwatora zabytków. Z jego dokonań w kraju najbardziej znane jest zagospodarowanie placu po farze w Lublinie. Pod koniec lat 70. XX wieku wyjechał do południowo-wschodniej Azji i pozostał tu już na zawsze. To dzięki jego staraniom Hoi An jest dzisiaj przepięknym miastem, prawdziwą perłą architektoniczną, wpisaną na listę UNESCO. Jest jeszcze drugie miejsce z listy UNESCO zawdzięczające mu ocalenie. Miejscem tym jest My Son – kompleks czamskich, hinduistycznych świątyń ukrytych w dżungli. Będąc tam, można spacerować pomiędzy wieżami i budynkami świątynnymi. Do niektórych można wejść. Wewnątrz znajdują się lepiej lub gorzej zachowane fragmenty wystroju: rzeźby i płaskorzeźby przeróżnych bóstw, przedstawiające sceny mitologiczne. Miejsce przypomina słynny Angkor Wat w Kambodży. Na dziedzińcu jednej ze świątyń przewodnik opowiadający o My Son, pyta zwiedzających, czy wiedzą, kim był Kazik Kwiatkowski? Z radością podnosimy ręce do góry. – A skąd jesteście? –pyta przewodnik. Odpowiadamy, że z Polski.– A, to wszystko jasne – podsumowuje krótko. W tym momencie okazuje się, że prócz nas w grupie znajduje się jeszcze jedna nasza rodaczka. Dziewczyna przebywająca dłużej w Wietnamie przyjechała zwiedzić te niezwykłe ruiny.
No właśnie, ruiny … Zastanawiamy się, co zastał Kazik i jego ekipa, gdy dotarli tutaj po raz pierwszy. Pewnie stertę kamieni, w której musiał coś dostrzec. Po czterdziestu latach wojen kraj był totalnie zniszczony. Dodatkowo w świątyniach znajdowała się baza oddziałów partyzanckich. Przez co na te bezcenne zabytki spadały tony bomb.
Z perspektywy rzeki jest inaczej
Do Hoi An wracamy statkiem, a właściwie trochę większą łodzią. Teraz możemy obejrzeć miasto z perspektywy rzeki – a jest to źródłem nowych doznań. Przepływamy pod mostami, po których wcześniej chodziliśmy. Naszą uwagę szczególnie przykuwa niezwykły Most Japoński, zbudowany przez osiadłych tutaj w dawnych wiekach Japończyków. Odbicia domów w rzece tworzą naprawdę niezwykły widok. Na następny dzień mamy jeszcze zaplanowaną wizytę w Górach Marmurowych, a właściwie na jednej najsłynniejszej górze Thuy Son z kompleksem świątynnym i jaskiniami. Góry nieprzypadkowo mają taką nazwę. Wokół widać liczne zakłady kamieniarskie lub pracownie rzeźbiarskie. Większe lub mniejsze postacie bóstw, lub mitologicznych zwierząt czekają na swojego nabywcę. Na górę wchodzimy po krętych, otoczonych bujną roślinnością schodach. Również tutaj mnóstwo jest kamiennych rzeźb. Wiele świątyń ukrytych jest w jaskiniach. Żeby do nich dotrzeć, trzeba przedzierać się przez wąskie przesmyki, szczeliny w skałach, ale to tylko podnosi atrakcyjność wyprawy. Ze szczytu roztacza się wspaniały widok na okoliczne góry, miasteczko w dole i zatokę położoną nieco dalej.
Pełni wrażeń i nieco zmęczeni wracamy do hotelu. Jutro ruszamy dalej. A Plac Kazika? Byliśmy tam, to oczywiste. Przed nami jeszcze wieczorny spacer do miasta. Trafiamy na duży skwer otoczony roślinnością. W centrum na niewielkim podwyższeniu znajduje się popiersie mężczyzny z wielką brodą. Poniżej tabliczka informacyjna. Panuje tutaj szczególna atmosfera. Ludzie robią sobie zdjęcia. Małe dzieci stają obok pomnika na baczność przed obiektywami aparatów rodziców, wyprężeni, z szacunkiem dla wietnamskiego bohatera narodowego. Trochę żałujemy, że nie polskiego.
Beata i Dariusz Cłapowie
Zostaw komentarz