Co za gość! Piękna płaskorzeźba z pingwinami
Bohaterką pierwszego w tym roku spotkania z cyklu „Co za gość” była antropolożka Olga Drenda. W Mieście Tkaczy opowiadała m.in. o tym, jak zapamiętaliśmy okres zmiany ustrojowej, jakimi przedmiotami otaczali się nasi rodzice i czym charakteryzują się współczesne czasy. Publiczność chętnie dzieliła się swoimi spostrzeżeniami…
W „Duchologii” skupia się pani na czasach przełomu ustrojowego, końcówce lat 80. i początku lat 90. Dlaczego właśnie ten okres panią zainteresował?
Najważniejszym impulsem były badania nad pamięcią, które prowadziłam na studiach. Mnie szczególnie interesowało, w jaki sposób pamięć dziecka rejestruje wydarzenia z życia publicznego. Nie osobiste wspomnienia typu wakacje, wizyta u babci, tylko właśnie wydarzenia zapamiętane poprzez media. Wspomnienia utrwalone jakby wyświetlał im się obraz z telewizji, a nawet z kasety wideo. Łącznie z zakłóceniami, takimi „duchami z telewizora”, które pojawiały się, gdy w starych urządzeniach kineskopowych jeden kanał „przebijał” na drugi. Badania robiliśmy około 2005 roku, siłą rzeczy większość wspomnień osób, z którymi rozmawiałam, dotyczyła lat 80. i 90. właśnie. Zastanowiło mnie, że wiele zapamiętanych rzeczy, które nie miały być z założenia straszne: czołówka „Wiadomości”, reklama albo kreskówka wydawały się przepytywanym upiorne. Zresztą ja też je tak zapamiętałam. Dodatkowo okazało się, że we wspomnieniach z tamtego okresu, przełomu lat 80. i 90., jest pewna dziura, wiele osób relacjonowało je tak, jakby czytało o nich w gazecie: „przyszedł rok 1989, były wolne wybory, Polska zmieniła ustrój” itp. Mało kto mówił o życiu codziennym, jakby to wszystko wyparowało z pamięci. Nawet zniknęło z fotografii, bo trudno było takie znaleźć. I dlatego chciałam zabawić się w archeologa i to nadrobić.
Jest tu także rys bardzo współczesny. Zanim powstała książka, „duchologia” zagościła w Internecie, stworzyła pani profile na Facebooku i na Instagramie…
Pomysł na stronę, która funkcjonuje od 2012 r., pojawił się, gdy pewnego dnia wracałam z rozmowy o pracę. Nie byłam z tego spotkania zadowolona, więc aby zająć głowę czymś innym, zaczęłam grzebać w Internecie w poszukiwaniu zdjęć z tamtego okresu. Tak więc dzięki nieudanej rozmowie o pracę znalazłam zajęcie, któremu poświęcam się do dziś (śmiech). Dodatkowym impulsem było to, że w Gliwicach zobaczyłam kawiarnię „Śnieżka” z piękną płaskorzeźbą z pingwinami. Myślę, że i one mnie zainspirowały.
Udało się pani stworzyć sporą społeczność wokół „duchologiczych” profili. Instagram to blisko 16 tysięcy obserwujących, konto na FB ponad 33 tysiące. Znajduje pani czas, żeby z wszystkimi chętnymi wchodzić w interakcję?
To już trochę moja wizytówka. Strona to już jest w tej chwili kolektywna praca, bardzo dużo osób wysyła mi swoje zdjęcia, swoje materiały, podrzuca pomysły. Ogarnianie tego wymaga rzeczywiście sporo pracy, poświęcanie się tej stronie ukierunkowało mnie zawodowo. Całe szczęście udało mi się uniknąć, by strona stała się komercyjna, mogę ją kształtować tak, jak chcę. Brałam udział tylko przy jednej współpracy, przy polskim serialu „Rojst”.
Na czym polegała ta współpraca?
Kiedy serial „Rojst”, którego akcja toczy się w Polsce w latach 80., miał swoją premierę, publikowałam serię postów dotyczącą scenografii. Pisałam o rekwizytach, kostiumach, także o kulisach powstania filmu.
Dopytam o teatr, w Internecie znalazłem wiadomość, że „Duchologia” zainspirowała twórców spektakli.
W Wałbrzychu i w Sosnowcu. Książka była w tym przypadku inspiracją, nie została przełożona wprost na sztukę teatralną. Paweł Soszyński, niestety już nieżyjący, stworzył spektakle o początku lat 90. w Polsce. Na podstawie tego, co napisałam, wykreował bohaterów, pojawiał się tam m.in. człowiek z teczką a’ la Stan Tymiński czy uzdrowiciel Kaszpirowski, który był zresztą narratorem całej opowieści. Świat przedstawiony na scenie był inspirowany „Duchologią”. Sama opowieść to już autonomiczne dzieło twórców teatralnych.
W swoich pracach odwołuje się pani do pamięci kolektywnej. Często bywa tak, że słuchacze czy czytelnicy podrzucają nowe tropy? Podczas zgierskiego spotkania publiczność przypomniała na przykład o plastikowych butach czy genezie popularności koloru szarego.
Bardzo często taka sytuacja się pojawia. I jest to dla mnie jedna z najciekawszych części spotkania, tym bardziej że interesuje mnie, co w poszczególnych częściach Polski zapamiętywano. Każde z tych spotkań ma inny charakter, padają inne pytania, często właśnie związane ze specyfiką regionu czy działalności. Raz przyszła duża grupa majsterkowiczów, raz grupa działkowców, a w Szczecinie zaczęliśmy na przykład rozmawiać o nielegalnym handlu i przemycie.
Pani książka „Wyroby” opisuje specyficzne przedmioty, których dziś może się wstydzimy, ale które jednocześnie wciąż widywane są w przestrzeni publicznej. Łabędzie tworzone z opon, krasnale ogrodowe, masotki-podróbki disneyowskich oryginałów. We wszystkim jest pani w stanie odnaleźć swoiste piękno?
Dla mnie kluczowe było zdanie angielskiej ilustratorki Barbary Jones, że pisze o rzeczach, które „ludzie robią sami dla siebie, żeby im się podobały”. Nie jest więc ważne czy podoba mi się opisywany przedmiot, czy nie, czy postawiłabym to sobie w domu. Interesuje mnie, dlaczego ktoś wpadł na pomysł, żeby sobie coś takiego zrobić.
Na koniec pytanie „lokalne”. Czy była wcześniej w Zgierzu oraz z czym się pani nasze miasto kojarzy?
Niestety na dłużej nie byłam, choć orbituję wokół, bo przecież często bywam teraz w Łodzi i na ziemi łódzkiej. Ale na prawdziwą wyprawę do Zgierza przyjdzie jeszcze czas. A miasto najbardziej kojarzy mi się z wielkim rzeźbionym napisem „rzemiosło” (przy zbiegu ulic Łódzkiej i 3 Maja – przyp. red) oraz z zakładami „Boruta”, miałam z nich puszkę po farbie.
Rozmawiał: Jakub Niedziela
Zostaw komentarz