Bliżej nieba. Himalaista Marek Olczak
O zgierzaninie zdobywającym najwyższe szczyty świata pisaliśmy już przy okazji jego wyprawy na ośmiotysięcznik Manaslu. Na przełomie czerwca i lipca Marek Olczak podjął próbę wejścia na Nanga Parbat. Góra usytuowana na zachodnim skraju Himalajów okazała się wielkim wyzwaniem.
Zacznijmy jednak na mniejszych wysokościach. Niewielu biegających w okresie wakacyjnym po zgierskim parku zdawało sobie sprawę, że jednym z “wyciskających kilometry” wokół stawu jest człowiek, który dopiero wrócił z wyprawy na dziewiąty w klasyfikacji wysokości szczyt świata. I tow stylu sportowym – bez butli z tlenem oraz wsparcia tragarzy. Marek Olczak urodził się i wychował w naszym mieście, tu zaczynał edukację (Szkoła Podstawowa nr 5, liceum im. Staszica), tu wciąż żyje jego rodzina. A jednym z przedmiotów zabranych w Himalaje, oprócz namiotów czy liofilizowanej żywności, była flaga Zgierza. Ambasador miasta na wysokościach…
Pakistan po raz pierwszy
Wyprawy na Nanga Parbat (8216 metrów n.p.m) są trudne nie tylko pod względem fizycznym, ale i organizacyjnym. Pan Marek musiał poczekać na właściwy moment po pandemii (Polska trafiła w pewnym okresie na czarną listę Pakistanu z powodu skali zachorowań), konieczne było też zdobycie specjalnej wizy górskiej uprawniającej do wyprawy w Himalaje. Doszło też kolejne wyzwanie – zgierzanin rozpoczynał swoją wędrówkę na ośmiotysięcznik w pojedynkę. – Trudno było znaleźć współtowarzysza podróży. Nanga Parbat jest górą trudną, ze stromymi ścianami i dużymi odległościami między obozami. Trasy są tu też słabiej przygotowane, bo Pakistan nie jest tak turystycznie rozwiniętym krajem, jak na przykład Nepal –opowiada Marek Olczak.–Dodatkowo wchodzę zawsze bez pomocy Szerpów i bez używania tlenu, niewiele jest osób przygotowanych na takie działania.
Po przylocie do Pakistanu okazało się, że panują tam rzadko spotykane upały, temperatura dochodziła do 40 stopni. Oglądając zdjęcia zaśnieżonych gór, można ulec wrażeniu, że ciepło nie ma większego wpływu na wspinaczkę – niesłusznie. Już podczas pobytu pod Nanga Parbat okazało się, że zbyt miękki śnieg często nie trzymał szabli śnieżnych podtrzymujących liny poręczowe. Poza tym ze skał wytapiały się kamienie. Himalaiści byli narażeni na “deszcze” odłamków, wychodzili więc najczęściej nocą, gdy temperatury były niższe.
Kopanie śniegu
Zanim nastąpiło wyjście w góry, zgierzanin spędził wiele dni w bazie. Podpatrywał życie tubylców – pasterzy, rolników, tragarzy. Ludzi nieufnych i żyjących w bardzo skromnych warunkach: chatkach, szałasach. W obozie himalaistów u podnóża góry przebywała również obowiązkowa eskorta policji, były to echa zamachu terrorystycznego przeprowadzonego na zagranicznych turystów w 2013 r.
Niemniej dziewiąty co do wysokości szczyt świata wciąż przyciąga wspinaczy. Na przełomie czerwca i lipca pod Nanga Parbat znalazło się wielu utytułowanych podróżników, m.in. Brytyjka Adriana Brownlee (stara się zdobyć Koronę Himalajów, czyli wszystkie czternaście ośmiotysięczników, jako najmłodsza himalaistka) czy Norweżka Kristin Harila (chce zdobyć Koronę Himalajów w czasie krótszym niż pół roku). Obliczone na nowe rekordy wyprawy to oczywiście wejścia stricte komercyjne: z tlenem i obsługą zajmującą się noszeniem bagaży i rozbijaniem namiotów. Dla porównania, gdy podczas niespodziewanych obfitych opadów śniegu panu Markowi zasypało namiot, przygotowany w jednym z obozów, pół dnia musiał poświęcić na jego odkopanie. Śmieje się, że drążenie mokrego śniegu niewiele różniło się od kopania rowów…
Atak na szczyt
Himalaiści atakujący Nanga Parbat spotykają się w kolejnych obozach usytuowanych coraz bliżej szczytu. W jednym z nich zgierzanin natknął się na Pawła Michalskiego, znajomego z Łódzkiego Klubu Wysokogórskiego, który na ośmiotysięcznik wspinał się w teamie z Rumunem Alexem Gavanem. Wkrótce Polacy stali się jedną drużyną, ponieważ Alex musiał zrezygnować z wyprawy z powodu złego stanu zdrowia. Okresy lepszej pogody podróżnicy wykorzystywali na wejścia aklimatyzacyjne pozwalające przystosować się do coraz bardziej rozrzedzonego powietrza. Około 6 lipca Marek Olczak z nowym towarzyszem podróży rozpoczęli atak na szczyt. Byli pierwsi tego dnia na szlaku, więc musieli torować sobie drogę w śniegu. Przejście z drugiego obozu do trzeciego, najwyżej położonego, nie sprawiło Polakom większych trudności. Gdy szykowali się do pokonania ostatnich kilkuset metrów wysokości, otrzymali wiadomość od Szerpów, że nie ma sprzyjających warunków do wejścia na wierzchołek Nanga Parbat. – Paradoksalnie droga z obozu trzeciego na szczyt jest technicznie łatwiejsza niż trasa, którą przebyliśmy między obozami, wcześniej trafialiśmy na 50-70 stopni nachylenia – mówi pan Marek.–Jednak Szerpowie twierdzili, że nie dało się założyć tam poręczy, że oblodzenie jest zbyt duże.
Dodatkowo niespodziewane opady śniegu ograniczyły widoczność tego dnia. Marek Olczak z towarzyszem podróży zrezygnowali z wejścia na szczyt, choć z perspektywy czasu mają coraz więcej wątpliwości, czy rdzenni przewodnicy właściwie opisali sytuację. Pozostały zgierzaninowi bezcenne doświadczenia: obecność na ponad siedmiu tysiącach metrów, nauka samodzielności na pierwszym etapie podróży, poznanie nowego kraju i jego mieszkańców. Kolejna wyprawa naszego himalaisty już w planach…
Jakub Niedziela
Zostaw komentarz